poniedziałek, 29 marca 2010

Dzień czterdziesty drugi, 28 marca. Puerto Madero (link).

"Kto opuszcza swój dom żeby znaleźć szczęście, ściga cień"


Po przetańczonej nocy postanowiłam udać się na spotkanie z Polonią. Należy do niej też mój zleceniodawca. W większości starsi ludzie, ale i młodych tu się spotka. Mieszkają tu od 40, 50 lat a niektórzy się tu już urodzili, lecz znają bardzo dobrze język polski. Są i tacy co systematycznie do Polski jeżdżą. Ale znajdą się też tacy co nienawidzą Argentyny mimo że tu wychowani, bo rodzice Polacy wpoili im miłość do Polski i nienawiść do Argentyny. Teraz po wielu latach po 50 przyzwyczaili się już bo muszą tu żyć, bo nie stać ich układać sobie życie gdzie indziej. Zostałam zaproszona przez nich i polskiego ZAJEBISTEGO księdza, który mieszka ty 50 lat i nigdy nie chciał wrócić do Polski, na obiad Wielkanocny w niedzielę. Święta będę mieć w biegu. Spędzę je u Pilar, u Giseli i jej rodziny oraz rodziny Diega, z Polonią a także na zwiedzaniu prowincji, nas jeziorkiem opalając się. Święta zaczynają się tu już w czwartek i potrwają do poniedziałku włącznie. Diego właśnie na tę okazje był łowić ryby. Spróbuję znów tradycyjnej kuchni. Polonia przyjęła mnie niesamowicie dobrze i świeżo, dla nich jestem świeżym pokomunistycznym powiewem. Chłonęli mnie, mój język polski, mój polski zapach polski wygląd. Podobnie jak Argentynczycy pytali i oni czy zostanę tu na zawsze. No cóż, chciałabym, ale nie jest to takie łatwe. Wieże w cuda więc może się zdarzy i zostanę tu. w moim przypadku nie powinno być to trudne, jest tu wiele amerykańskich firm informatycznych gdzie brakuje wykształconych po studiach inżynierów, a język angielski to podstawa. I po zaczerpnięciu opinii wiem że mogę aplikować tylko że...Mój dom tam, gdzie serce moje.

Upał niesamowity, 30 stopni. Oby taka jesień była aż do zimy. Mija miesiąc jak ostatni raz widziałam się z Martinem. Tak więc dziś uczciliśmy to udając się do Puerto Madero.
Puerto Madero dzielnica Buenos Aires obejmująca znaczne obszary rzeki La Plata. Dzielnica swą nazwę przyjęła na cześć biznesmena Eduardo Madero, który w 1882 roku przedstawił tu projekt portu z podobnymi rozwiązaniami technologicznymi, jakie są w Londynie. Znajduje się tu również budynek rządu Argentyny, zbudowany w ostatniej dekadzie XIX wieku. Jest to jedna z najmłodszych, najdroższych i najbardziej ekskluzywnych dzielnic Buenos Aires. Znajduje się tu wiele drogich hoteli, m.in.: Hilton Hotel Buenos Aires, Panamericano, czy wysokich biurowców i drapaczy chmur. Przez Puerto Madero przebiega Avenida de Mayo, najszersza ulica na świecie. Ulica Lavalle to ruchliwy deptak, wzdłuż którego ciągną się różnorodne sklepy z pamiątkami oraz znajduje się tu Galeria Pacifico z luksusowymi sklepami, kawiarniami i licznymi wystawami fotografii, malarstwa i rzeźby. Wzdłuż alei w kierunku portu znajdują się liczne biurowce, m.in.: IBM, Sun Microsystems czy firmy Microsoft. Wzdłuż portu ciągną się przez dwa kilometry liczne restauracje, apartamentowce i biurowce zagranicznych i miejscowych korporacji. Dzielnica ta stała się obecnie jednym z największych centrum rozwoju handlu i biznesu oraz jednym z miejsc, gdzie można znaleźć najlepsze restauracje, dyskoteki, kina, centra kulturalne i inne instytucje. W dzielnicy Puerto Madero jest również rozległy obszar terenów zieleni poświęcony różnorodnym rozrywkom. Od 2007 r. kursują tu tramwaje(wikipedia).
Wszystkie ulice Puerto Madero są nazwane na cześć kobiet ich imionami. Most poświęcony jest tez kobiecie. Tutaj też jadłam dziś najlepsze lody, i jak zyklw umorusałam się jak dzieciak.
Zwiedziliśmy też dwa najstarsze okręty, a kapitanem jednego z nich był Sarmiento którego ulica jest w Buernos.

I tak do 19:00 poszwendałam się po mieście. Próbowałam kupić koszulkę piłkarską w barwach narodowych, a także z napisem Tango. Drożyzna niesamowita a tangowej nie mieli czarnej na ramiączkach.

I tak minęła 19:00, a ja wróciłam do domu i pomimo zmęczenia nie zasnęłam tylko jeszcze do północy buszowałam w necie.

niedziela, 28 marca 2010

Dzień czterdziesty pierwszy, 27 marca. Najdłużasza milo (link).

"W każdym ziarnku ryżu jest kropelka potu"

Sobota, niby zwykły dzień jak co dzień, a jednak nie... . Wizyta u kosmetyczki zaowocowała lepszym nastrojem i wyglądem;
- Jaka ona śmieszna - mówi kosmetyczka o mnie - Czy ona zawsze się tak śmieje?
- Nie, nie tylko jak ją coś boli.
- No to będzie ją bolało. Musimy pozbyć się włosków z noska, bo jeszcze dziś wieczorem jak będzie tańczyć kogoś podrapie, hahaha.

A miało być normalnie, regulacja brwi i po sprawie. Kosmetyczka była dość konkretną argentyńską kobieta. Nie zastanawiała się czy boli czy nie tylko rwała. Na śniadanie zjadłam najlepsze jak do tej pory empaniadas, czyli specyficzne pierogi pieczone w piecu z farszem jaki sobie zażyczymy.
Powrót do Buenos był nudny, lecz w miarę szybki. Pochłaniałam słówka hiszpańskie i obserwowałam ludzi. Co chwila zmieniali się towarzysze podróży z mojego siedzenia. W końcu siadła matka z dwiema córkami, które radośnie śpiewały całą drogę.

Dziś rozpoczęłam moją drugą pracę czyli prowadzę lekcje grupowe z tanga de salon z moim nauczycielem. Ciężko prowadzi się zajęcia w dwóch językach, po angielsku i po hiszpańsku, gdyż trzeba więcej mówić. Niestety mam problem z tłumaczeniem Argentyńczykom jak mają wykonać ćwiczenia, gdyż język jest barierą. Zatem pokazuję im jak dzieciom, a dzieci zawsze powtarzają. Obok Argentyńczyków pojawili się dziś Kanadyjczycy i Niemcy. Cóż mogę rzec. Berlin zaraz po Buenos ma najlepsze chyba tango. Niemcy przyjeżdżają tutaj uczyć się u ojców tanga, a tu jakaś Polka ich uczy. No cóż to że Polka nie oznacza że gorsza.

Milo w Sunderland dziś mnie bawiła najbardziej, może dlatego też że trochę Quillmesów w dwójkę wciągnęliśmy, ale przyszła pora by wreszcie się napić ichszego wyrobu. Nie przepuściliśmy żadnej milongi, bawiąc się przy tym na całego, śmiejąc od ucha do ucha. Dla mnie tango może być melancholijne, romantyczne, spokojne, a milonga żywa, zabawna, "biesiadna". Dziś towarzyszyła nam na milo trójka sympatycznych Polaków z Krakowa, którzy bawili się równie dobrze. Zauważyłam że im więcej On wypije tym bardziej szaleje i tym bardziej muszę stać "twardo na ziemi". Problem z tymi dobrymi czy najlepszymi tancerzami jest w tym że jak wypiją to szaleją i dają radę, gorzej z tymi gorszymi od nich partnerkami, które im towarzyszą. Ale najbardziej rozbawił mnie Abel. Abel to jeden ze stałych bywalców wszystkich milong. Zawsze jest i zawsze muszę z nim tańczyć, bo nie wypada odmówić skoro jest miły i sympatyczny. Chyba Indianin, ale strasznie nakręcony. Zawsze nawija do mnie po hiszpańsku opowiadając jakaś historię, której oczywiście nie rozumiem. Nauczyłam się jednak że zawsze należy się uśmiechać i przytakiwać jak Argentyńczycy z pasją w glosie coś opowiadają. Wtedy jest im bardzo miło, ale trzeba przyznać że jak się trafi na porządnych Argentyńczyków to są to wspaniali ludzie. I tak Abel o 3 rano opowiadał mi jakąś baaaaaaaaardzo śmieszną historię, bo śmiał się przy tym. Na koniec tandy spytał czy idę do La Viruty bo tam o 4 zaczyna się najlepsza impreza i trwa do 7. Nie miałam za dużo do gadania:
- Idziesz dziś do La Viruty, zawiozę Was. Musisz tam choć raz pójść o 4 rano, gdy pozostają i schodzą się najlepsi, którzy nie mają dość.

Profesorek od tanga miał rację. O 4 rano weszliśmy tylko My Polacy do La Viruty. Impreza wyglądała jakby dopiero się rozkręcała i jakby była 24:00 dopiero. Oczywiście kogo spotkałam?? Abel'a, o masakro. To nic że już dziś jedną tandę z nim tańczyłam, ale w innym miejscu. No cóż. W La Viruta spotkałam wiele znajomych mi już twarzy. Wszyscy ze mną się już witają, ściskają, całują, pytają co u mnie, jak nauka języka, jak pobyt. To jest tak zwana stała ekipa z tych najbardziej znanych milo.

Tak czy siak o 7 rano milo kończy się wspólnym śniadaniem. To jest niesamowite jak Ci ludzie potrafią się zżyć. Przy Cumbi niektórzy tak szaleli że o mało co głową sufitu nie rozbili. Argentyńczycy mają w krwi taniec. Tańczą wszędzie i wszystko, i do tego śpiewają lub śpiewają i do tego tańczą. Bardzo muzykalny naród, ja czuję się w śród nich jak ryba w wodzie. Milonga, śniadanie, wspólne tańce to za mało trzeba jeszcze poplotkować na zewnątrz. I taaaaaaaaaaka wielka grupka ustawiła się pod La Viruta. o 7 rano w sobotę i niedziele na ulicach są tłumy podążające na spoczynek.
Ja dziś jednak już nie złożyłam swych obolałych członków do łóżka, zjadłam o 8 jak Bóg przykazał śniadanie i o 11:30 byłam już na mieście. I tak od 9 rano w sobotę do teraz a jest już prawie północ w niedzielę nie zmrużyłam oka. To była najdłuższa i najlepsza milo podczas pobytu w Buenos.


Postanowiłam nauczyć się Cumbi i przywieźć ją do Wawy.

Dzień czterdziesty, 26 marca. Pierwsza argentyńska praca.

"Dojrzały owoc spada sam, ale sam nie wpadnie do ust"


Dziś jak zazwyczaj wstałam prawą nogą. Może w jakiejś euforii nie jestem, ale da się żyć. Zaraz po balecie rozpoczęłam pierwszy dzień mojej pierwszej argentyńskiej pracy. Dorywcza, bo dorywcza, ale zawsze kwalifikacje w przód. Pracuję u pewnego jegomościa, no właśnie kim on jest? Matka Polka, Ojciec Austriak z Wiednia, mieszkali w USA a obecnie mieszkają z rodziną w Buenos. Wieeeeeeeeeeelki jak wszystko w Buenos, ma chyba ponad 2m. Ściana biura, w którym pracuję jest cała wylepiona dziecięcymi rysunkami. Porozumiewamy się tylko po angielsku, ale też stara się do mnie mówić po hiszpańsku. Porozumiewamy się po angielsku. Jak tak dalej pójdzie to ja po pobycie tu zacznę udzielać korepetycji z angielskiego, ale cieszę się z tego wyjazdu podwójnie, bo uczę się mojego tanga i angielskiego . Jak to jest że nagle człowiek skazany tylko na siebie przełamuje bariery i opory. Kiedyś w Wawie nie chciałam chodzić na milo sama, dziś już ten problem zniknął.
Na czym polega moja praca?? Na obróbce zdjęć w photoshop'ie.
W mieszkaniu mierzącym z 200m² oprócz mnie są jeszcze: opiekunka apartamentu a raczej taka parwa reka z tego co zrozumiałam, służąca, oraz Mario robotnik. Do mojego lokum przychodzi dwa razy w tygodniu Eva i sprząta, wymienia mi ręczniki i pościel. Dziś strzeliło mi ramiączko u sukienki i gdy poprosiłam o igłę z nitką, od razy opiekunka tutejszej „rezydencji” złapała za sukienkę i sama zaczęła przyszywać. Strasznie uśmiechnięta, pogodna i w dodatku z podstawami angielskiego więc też idzie się dogadać. Mój pracodawca nigdy nie był w Polsce i nie zna polskiego. Jego hobby jest kolekcjonowanie wszystkiego co tyczy się "Polskiej" II Wojny Światowej. Ja to zawsze przyciągam lub trafiam na „dziwnych” ludzi. Moim zadaniem jest skanowanie, obróbka tych zdjęć programem graficznym, oraz nakładanie na każde zdjęcie wather mark czyli znaku wodnego z jego nazwiskiem. Dziś zobaczyłam jak wyglądała przedwojenna Warszawa.
Po co mi praca? Żeby jak najmniej myśleć, bo wtedy tęsknię, żeby cały czas cos robić, żeby być wśród ludzi, a nie wiecznie samej. Uwielbiam mieć każda chwilę zajętą wtedy jestem pozbierana, wszędzie zdążam i wszystko mi wychodzi. Jestem szczęśliwa i nie tęsknię gdy tańczę, dlatego coraz więcej zajęć dokładam.

Wieczorem popędziłam do Merlo, na jeden dzień do Giseli. Pociągi już mnie nie dziwią.
- Lody, lody, dobre lody - krzyczał jeden z pociągowych sprzedawców.
- Oryginalne płyty z dobrą popularną muzyką - wrzeszczał drugi. Może i oryginalne, tzn. zoryginalny zespół grany, tylko że płyty nie za bardzo oryginalne, lecz przegrywane.
Ale trzeci był najlepszy. Wziął się na sposób. Chodzi z magnetofgonem i na cały regulator puszcza muzę. Ale pasażerowie się nie dziwią. Nie przeszkadza im to, mi też nie. Siedziała koło mnie kobieta, która usiłowała usłyszeć osobę po drugiej stronie. Mimo że "muzyk" ja zagłuszał, nie robiła z tego problemu, tylko wrzeszczała głośniej niż cała reszta. W pociągu można kupić słodycze, LODY !!! (mają Argentyńczycy najlepsze lody jakie jadłam)napoje, piwo, płyty z muzyką, portfele, krzyżówki, i całą resztę. O tej porze dnia pociąg jest prawie pusty, wszystkie miejsca zajęte, ale też wszyscy siedzą. I tak do tego też już przywykłam. Nic mnie tu nie dziwi, wszystko jest dla mnie normalne, a przecież Polska jest inna, a może dlatego ze od lat sobie podróżuję i znam już takie klimaty.
W Argentynie fascynują mnie kioski ze słodyczami, piciem i etc. Wybór słodyczy jest tu taaaaaaaaaaaki wielki jak wszystko w tym kraju., Potrafię 20 min stać i wybierać, batoniki, czekoladki, pomadki i wyjść z niczym, bo za duży wybór i nigdy nie wiem czego chcę.

Do Merlo dojechał około 20:00.
- Czujesz ten smród w aucie? - pyta Gisela
- Czuję, okropnie wali.
- To mój kuzyn, zwymiotował tak że na przednie siedzenie poszło, ale byłam wyczyścić auto w środku.
Poczułam że kuzyn zwymiotował na przednie siedzenie, bo było mokre, a moja ręka śmierdziała. Na koniec Gisela spryskała wnętrze auta perfumami co dało podwójną, a nawet potrójną siłę smrodu. Przeżyłyśmy, jutro będzie lepiej.
Czas minął nam na babskim plotkowaniu przy spaghetti. Diego gdzieś biegał po mieście przygotowując się na jutrzejszy wypad na ryby, a my zostaniemy same i damy szusa do kosmetyczki zrobić się na Bóstwo.
Odwiedziłyśmy też rodziców Diego, i jak zawsze ojciec mnie wyściskał, wycałował, nagadał się jak do obrazu, a ja czyli obraz ani razu. Gdy Gisela i Diego pichcili coś w swojej sypialni ja grałam w moja ulubioną grę Mahjong :)

Coraz częściej myślę o Nepalu o znajomych moich, którzy w październiku jadą. Moje marzenia zatrzymam na Tybet i Nową Zelandię, zresztą Buenos Aires to mój ostatni samotny wyjazd, ale potrzebowałam tego by odnaleźć siebie i odnalazłam.

czwartek, 25 marca 2010

Dzień trzydziesty dziewiąty, 25 marca. Urugwajka.

"Cierpliwość zamienia liść morowy w satynową szatę"


Rozkłada mnie chyba jakieś choróbsko. Gardło pobolewa, przeżywam też bardzo kilka ostatnich dni, chyba nie za bardzo znoszę rozstania, odległość mnie wykańcza, a na to nachodzą myśli o przyszłości. Ale w życiu nie warto się smucić, jest za krótkie i trzeba dążyć do spełnienia marzeń. I iść do przodu i słuchać co serce podpowiada.

Byłam na kolejnym dniu z techniki dla kobiet. Carla Moreno jest świetną nauczycielką. Wymyśla dobre ćwiczenia dla kobiet i doskonale, dokładnie tłumaczy. Polecam ją tym którzy wybierają się do Buenos. Po zajęciach kilka z nas udało się do niej z propozycją by zrobiła zajęcia tylko z techniki. Carla zebrała małą grupę 10 dziewczyn i obiecała że od przyszłego tygodnia ruszamy tylko z techniką. Sama się dziwi że kobiety tańczą tango i niestety pokracznie i bez techniki, że nie czują potrzeby by iść do przodu, a nie stać w tym samym miejscu. Jest to kobieta koło 40 może nie rzuciła mnie na kolana jej estetyka, ale na pewno warto się u niej na początku uczyć techniki, a potem iść dalej. Jej zajęcia są ciekawe, inspirujące i powtarza to co każdy: "Ćwiczyć w domu".

Na milo spotkałam Anetę jak i ekipę z Krakowa i Katowic. I oczywiście jak to na mnie przystało wyalienowałam się znikając w tłumie na parkiecie. Rozbawiła mnie a nawet wprowadziła w miły nastrój śmieszna historia. Bowiem stał sobie niedaleko mnie młody mężczyzna. Spoglądał na mnie gdy nie patrzyłam a gdy tylko odwracałam głowę w jego kierunku on uciekał wzrokiem. Wyglądał jak ta jedna z tutejszych gwiazd tango nuevo. Kruczo czarny, z bródką, szczuplutki, szerokie czarne nuevo spodnie, czarna koszula na spodniach, białe buty. Brad Pitt przy nim to maszkaron. Zresztą wianuszek Argentynek go nie opuszczał. Pomyślałam, że to jeden z nich bo nie widziałam żeby tańczył tylko stał tak koło mnie i spoglądał. Zgubiłam się w tym, bo jak na cabaseo to średnio mu to wychodziło. Więc tak mijała godzina, on stał i wodził za mną wzrokiem kiedy ja tańczyłam, a jak siadałam to patrzył. Pomyślałam że jakiś dziwny, ale cały czas koło niego kręciła się Argentynka. Znów pomyślałam, że nadęty bufon co na milo nie tańczy, albo bardzo rzadko. Tak czy siak zaczęło mnie to intrygować. Może by nic dziwnego w tym nie było tylko że on cały czas spoglądał w moim kierunku. W końcu ja śmiało na niego popatrzyłam i doszliśmy do porozumienia. Ale żeby godzinę chłopak był cierpliwy? Potem rozśmieszyło mnie jego zapytanie czy jestem z Urugwaju. Patrzę teraz w lustro i szukam podobieństw do Latynosów. Chicho myślał żem ja jest Włoszka, a ten żem Urugwajka.St andardowo padały pytania o tango, o kraj z jakiego się pochodzi, gadka szmatka. Fin, który tańczy 3 lata, przyjechał do Buenos by zrobić sobie kilku miesięczne wakacje i w międzyczasie pracuje. Pracuje zdalnie dla Finów. Konstruuje domy czy coś tam. Już po raz trzeci jest w Buenos i właśnie myśli o lekcjach prywatnych. Potem gadka zeszła na temat milo, i oboje doszliśmy do porozumienia że PrakticaX należy spuścić z wodą w toalecie. Na koniec padło pytanie:
- Jesteś tu sama??
- Tzn gdzie?? Na milo czy w Buenos??
- Na milo i w Buenos.
- Fizycznie tak, sercem nie.
Nie wiem czy zrozumiał.
Dopiero potem zrozumiałam, że albo mu cabaseo nie wychodziło, albo był zawstydzony. Jeśli nie za bardzo radzi sobie w cabaseo to będzie mu tu ciężko z Argentynkami. Ludzie jednak fajnie sobie żyją, pakują walizki i jadą. Potem poznałam Australijkę, która 10 lat mieszkała w Paryżu, a teraz 3 lata już w Buenos. Czasem tęskni, ale nie wraca bo jest jej tu dobrze. Tęskni za rodziną, za przyjaciółmi, ale nie zawsze można mieć wszystko. Zawsze będziemy tęsknić, nawet w domu gdy nie będzie obok Nas ukochanych osób i przyjaciół. Ja za tym właśnie tęsknie, nie za Polską. Chcę żyć tu i teraz.

Gdy wracałam podszedł do mnie śliczny czarny kotek z białym krawacikiem i łasił się. Wolałabym by ktoś inny się tak łasił, ale to też było mile.

Pokaz z milo:
http://www.youtube.com/watch?v=gtTR8ZBAEwQ
http://www.youtube.com/watch?v=6IWO4iWNt0Q

Dzień trzydziesty ósmy, 24 marca. Święto (link).

"Kto oszukuje ziemię, będzie przez nią oszukany"


W Argentynie dziś święto narodowe "Narodowy dzień pamięci przez Prawdy i Sprawiedliwości" czyli wszyscy lub prawie wszyscy mają labę. Tylko nieliczne sklepiki i wszystkie kafejki są otwarte. Regularne zajęcia też się nie odbywają tzn. że dziś balet miałam odwołany, ale nie lekcję tanga. Skrupulatnie nagrywam moje poczynania, po to by widzieć czy robię jakieś postępy i czy to wszystko ma sens oraz by móc wrócić do tych lekcji jak będę już w Polsce.
Buenos Aires na weekendy i Święta się wyludnia. I tak dziś powędrowałam z Pilar a zarazem z moją nauczycielką do pobliskiego parku na kolejną lekcję hiszpańskiego. Kolejne słówka do wkucia. Ale już powoli się w najprostszych sprawach dogaduję. Nie mam oporów przed mówieniem po hiszpańsku mimo że kaleczę bardzo mieszając go ze słówkami francuskimi. Wszyscy jednak mój francusko-hiszpański rozumieją, gdyż Argentyna to mieszanka kultur z całego świata. W języku castilliano (kasteżiano) jakim się tu wszyscy posługują są słówka angielskie, francuskie, niemieckie. Trzeba tez uważać ze stosowaniem tu czystego hiszpańskiego, gdyż sporo słówek hiszpańskich zupełnie co innego tutaj znaczy. Ciesze się że Pilar poświęca mi codziennie godzinkę swojego czasu, by pomęczyć mój hiszpański, a ja powoli już dogaduję się z nią choć często potrzebuje pomocy. Zdarza mi się że zapominam że się dopiero uczę i w autobusie, sklepie czy na milo dukam po hiszpańsku. Ostatnio zdarzyło mi się wytłumaczyć taksówkarzowi drogę do domu. Kapnęłam się dopiero w domu że dogadywałam się z nim w jego ojczystym języku. Cieszą mnie nawet tak małe postępy. A najbardziej cieszy gdy każdy słuch, nie irytuje się tylko pomaga. Dla nich to też radość że ktoś tak pokochał ich kraj i chłonie kulturę, język, przyrodę. To zawsze krok w przód na przyszłość, a może wrócę i znajdę pracę w hiszpańsko języcznej korporacji? Kto wie co przyniesie jutro. A ludzie w te wolne chwile ludnie oblegają parki, dużo ćwiczą. Argentyńczycy bardzo dbają o formę sportową, wielu z nich biega, jeździ na rowerze, rolkach, chodzi do Gym (ośrodki sportowe) i to po 5 razy w tygodniu. Trzeba przyznać że w większości są szczupli, choć anoreksji to tu nie uświadczyłam.
Piękny jesienny dzień dobiegł końca. Znów nic szczególnego się nie wydarzyło. Kolejny dzień Argentyński za mną. Kolejna samotnia, ale zawsze do przodu, nigdy wstecz. Na krok wstecz poczekam do powrotu, ale będą zaraz dwa kroki w przód. A noc na milo znów spędziłam w La Viruta.
Po co smutek? po co smutne myśli? przecież to szkoła tanga i wakacje, i to jakże piękne.

Dzień trzydziesty siódmy, 23 marca. Milonga.

"Złap dobrze jedno, a złapiesz wszystko"


W Buenos od wielu tygodni bębniono o warsztatach z techniki dla kobiet. Zatem dziś udałam się na nie. Potrwają parę dni.
- Nie boisz się jeździć autobusami?? - takie pytanie padło w moim kierunku od jednej z przyjezdnych tu dziewczyn.
- Nie, przecież Buenos to miasto jak każde inne, muszę żyć z tymi ludźmi a nie gdzieś obok. Ja z nimi też mieszkam.
- Naprawdę??

No comments...

Wieczorem komunikacją miejską udałam się do kolejnej dzielnicy na lekcję milongi.
Autobus zapchany po brzegi, oddychało się powietrzem sąsiada. Wszyscy uczestniczyli w dyskusji gdzie turystka czyli ja ma wysiąść by miała blisko na ulicę La Rioja. I tak wysadzili mnie w "szczerym polu". Do pokonania po ciemku miałam odległość 10 bloków czyli około 20 min z buta. Wąskie ciemne uliczki, przecinane co jakiś czas Avenidami i raz autostradą. Prawdziwe Buenos, niska zabudowa, straganiki na chodnikach, małe sklepiki, wałęsające się psy, mieszkańcy siedzący na ławeczkach przed domami. I tak żyję sobie z nimi.
Partnerował mi mój Nauczyciel. Poszliśmy na lekcję grupową do jednych z jego uczniów. Doznałam szoku jak zobaczyłam jak tańczą prawdziwą klasyczną milongę sprzed 1945 roku, milongę tras pie. Tak więc 1,5h z wyśmienitym partnerowaniem brnęłam przez lekcję milongi. Dziś dopiero widzę że dobry nauczyciel to ten który nauczy, ale i poprawnie zatańczy milongę, walca, tango de salon, a specjalizować się może w nuevo czy show. Ludzi z ulicy, którzy chcą tańczyć social tango trzeba najpierw uczyć podstaw a potem nuevo, bo gdy zaczyna się od nuevo to ktoś kto nigdy nie tańczył wygląda pokracznie i śmiesznie. Nie nauczy się łączyć kolan i kostek, tylko będzie tańczył okrakiem. Bardzo sympatyczni ludzie Ci prowadzący. Zwracali cały czas na mnie uwagę, dziewczyna sam na sam ze mną ćwiczył, pytali się co jakiś czas czy wszystko w porządku, dlatego żem obcokrajowiec, bez języka, sama w obcym wielkim mieście. Tłumaczyli bardzo dokładnie, ćwiczyli z każdym. Myślę że do takich ludzi warto chodzić się uczyć, nauczą więcej niż "Sławy".
A potem była pizza, którą z mojego łakomstwa zamówiliśmy grande i resztę poprosiłam na wynos.
- Chciałaś dużą to jedz. Ja mam czas, zaczekam. Mówiłem Ci że pizza grande tutaj jest mega. Słuchaj rodowitego mieszkańca Buenos, który dobrze zna to miasto.
- Ale ja się uczę na własnych błędach.
- Czasem nie potrzebnie.
- Masz racje.
I tak minął kolejny wieczór, na rozmowie o tangu, o przyszłości, o... .

środa, 24 marca 2010

Dzień trzydziesty szósty, 22 marca. Atak Ruskich.

"Psy odkrywają zające w trawie, wino odkrywa myśli w sercach"


(na zdjęciu moje miejsce lekcji tanga)Nie sądziłam że w Buenos Aires będę jeść ruskie pierogi i to własnej roboty. A doszło do tego tak: Poniedziałek, piękny jesienny dzień, prawie 30 stopni, gorąco i duszno. Po dołującym powitaniu mnie przez moją Polską rzeczywistość, udałam się na lekcję tanga. Po raz pierwszy nakręciłam moje tangowe "wyczyny" i potem długo się zastanawiałam czy obejrzeć filmiki czy narazie się nie dołować. Uff, przeszło bez boleśnie. Gdy tak czekaliśmy w kafejce na Anetę zrodził się pomysł by może skonsumować coś w trójkę w porze kolacji. W końcu nasz gość z Polski dołączył do nas;
- Marta, jedziemy do mnie robić pierogi.
- Proszę, jakie pierogi.
- Twój profesor zażyczył sobie polskich pierogów, jego ulubionego dania odkąd po raz pierwszy Polska go ugościła.
- Ale w taki piękny dzień będziemy gotować pierogi?? A jakie??
- Zażyczył sobie ruskie.
- Co?! i jeszcze ruskie, też je lubię ale to roboty w cholerę.
- Wiesz to może z owocami??
- Mi to obojętne, bo też lubię, ale napewno szybciej je zrobimy.
- Tzn. Marta ty zrobisz, bo ja nie lubię gotować.
- Hmm... no cóż damy radę w trójkę. Zrobimy ruskie, nie róbmy siary.

W sklepie zapanował haos. Próbowałyśmy wytłumaczyć że potrzebujemy biały ser, i dostałyśmy, ser ricota.
- Wiesz Aneta, jak coś nie wyjdzie to zwalimy na ser.
- hahaha, masz rację. a wiesz ile czego nam trzeba?
- Nie, nie ważne jak to moja mam mówi "Na oko".

Wsiedliśmy wszyscy do "limuzyny" czyli 20-letniego a może i więcej letniego mercedesa i "pomknęliśmy" przez Buenos Airejskie korki uliczne. Tylko że te korki mimo iż są jak wszystko tutaj taaaaaaaaaaaaaakie duże to się szybko je pokonuje. Kolejna rzecz mnie znów dziwi, że pomimo iż często brak pasów dzielących jezdnię, i prędkości, czasem chaosu nie ma tu stłuczek. Dla mnie to miasto spełnionych marzeń, a tango tutaj to królestwo, i jak jeszcze raz od kogoś usłyszę że nie trzeba do Buenos jechać by się go uczyć to odpowiem: "Oczywiście że pierogi można i zjeść w USA czy w Buenos, ale nie będą zrobione z polskiej mąki", to tak jak jeść gruzińskie chaczapuri w polskiej knajpie gruzińskiej :).

- Dziewczyny, ale co do pierogów, wino? białe, czerwone?
- Jakie wino, browar !

I tak w domu u Anety z pomocą naszej książki kucharskiej czyli internetu, dobrałyśmy pierogowe proporcje. "Profesorka" zagoniłyśmy do obierania ziemniaków i zmywania naczyń, a my przy dźwiękach salsy, a potem polskiego rocka robiłyśmy, ja ciasto a Ona farsz. Nawet z brakiem naczyń sobie poradziliśmy, butelka po piwie posłużyła za wałek, a jakiś plastykowy kubeczek posłużył za wykrawarkę kółek w cieście. W końcu drużyna RR (trochę w odmiennym składzie) zasiadła do lepienia pierogów.
- Marta, czy on musi ślinić ciasto kiedy zlepia brzeg pieroga.
- Nie martw się ugotujemy jego pierogi osobno, zresztą wszystko się wygotuje :). Widocznie Argentyńczycy tak mają, Oni się niczym nie przejmują, dlatego chyba są szczęśliwi. Wczoraj mi powiedział: "Żyj chwilą, czerp wszystko z pobytu w Buenos, bo życie jest krótkie i zaraz może na nas drzewo spaść i nas nie będzie. Nie płacz, życie samo się rozwiąże".
Ale mimo to przyniosłam kubek wody do klejenia pierogów. I tak o 20:00 zaczęliśmy konsumpcję, popijając ciemnym i jasnym Quilmesem. Potem były tańce domowe czyli tango, salsa i rock&roll, kolejna lekcja tanga!!! Aż w końcu wylądowałyśmy na milo w Canning. Parę minut przed 24 wydawało się jakoś bardzo pusto, można było potańczyć. Nagle po 24 zrobił się tłum, ale taki że coś takiego to widziałam tylko w Sunderland w sobotę. Zniknęła cała przyjemność z tańczenia, ale pojawiła się jak zawsze żywa muzyka i wszyscy już czekali na pokaz. Niestety nie dotrwałam do pokazu, zawinęłam się o 2.
- Dlaczego Pani ze mną nie chciała zatańczyć? - Takie pytanie usłyszałam gdy jak huragan mknęłam między stolikami do wyjścia. Fakt, nie miałam ochoty gnieść się w tym tłumie i co chwila dostawać łokciem między łopatki i słyszeć co chwila - Przepraszam.
- Pani już wychodzi? A właśnie chciałem z Panią zatańczyć - kolejny zdziwiony.

Buenos Aires niby takie duże, ale stałych bywalców milong już rozpoznaję. Wielu jest takich, których codziennie mogę spotkać na milo. I miłe jest uczucie kiedy witają mnie już z daleka. Miło być zaakceptowanym w jakże obcym mi środowisku, gdzie dla nich jestem turystą, a może już nie. Mój kontakt z nimi nie jest wielki. Zaczyna się zawsze od pytań jak mój hiszpański, jak pobyt w Buenos, a kończy po przetańczonej z nimi tandzie. W Canning podobała się nam starsza para. Wtuleni w siebie jak dwa gołąbki podczas zimnego zimowego dnia.
Tak chciałabym na starość bujać się w rytm tanga.

poniedziałek, 22 marca 2010

Dzień trzydziesty piąty, 21 marca. Smutne powitanie jesieni.

"Hmm..."

Pierwszy dzień jesieni. Leje, ale to jak leje nie da się opisać. Zimno. 20 stopni to jednak zimno. Jednego dnia 20 drugiego 30 i tak oszaleć idzie z tą pogodą. Ale mimo wszystko upalnych dni jest najwięcej. Jak dobrze pójdzie to do polowy czerwca cieplutko ma być. Takie pory roku uwielbiam, zima najkrótszym miesiącem. Cały dzień ulewa nie dała za wygraną. Dziś chyba mam największego doła podczas mojego pobytu tutaj. 5 tygodni samotności za mną. Tęsknota i wspomnienia osiągnęły dziś apogeum. Łzy jednak są oczyszczeniem, i lepiej wylać tony łez, ale zatrzasnąć drzwi i nigdy już ich nie otworzyć. Przez długi czas drzwi były uchylone, ale przeciągi szkodzą zdrowiu. Milonga w Loca nie była tłumna, mimo to było z kim tańczyć i nie grzałam stołka, bo i po co?

A oto pokaz:
http://www.youtube.com/watch?v=tu5O_5E_yPY

I tak jesień się zaczęła, płakało niebo, płakałam ja.

niedziela, 21 marca 2010

Dzień trzydziesty czwarty, 20 marca. Drużyna narodowa.

"Za porcję złota nie kupi się porcji czasu"


W Buenos Aires nie jest trudno zatonąć. Dziś dzień przywitał mnie deszczem i cały czas leje. A sobota tonęła w słońcu. Sobota przywitała mnie nudą, a raczej lenistwem. Przez pół dnia byczyłam się w parku z zeszytem w ręku i próbowałam coś wyprodukować z hiszpańskich słówek. Park zapełnił się grupkami młodszych, młodych i starszych ludzi. Jedni siedzieli pod drzewkiem przez 3h rozmawiając, inni przez tyle samo, a nawet dłużej cały czas grając na gitarach i śpiewając, jeszcze inni postanowili poćwiczyć sztuki walki. Znalazła też swoje miejsce "drużyna narodowa" w piłce nożnej. Młodzików (do 6lat), młodzieży i dorosłych. Mam wrażenie że byli to ojcowie z dzieciakami, ale widok cudowny. I tak Buenos Aires spędza weekend.

Płyn do płukania się sprawdził wyśmienicie, nic po nim nie gryzie i nie swędzi.

Sunderland zaroił się dziś od tłumów ludzi. W żadną sobotę nie wiedziałam aż takiego zaludnienia. Dziś pokaz tanga de salon w wykonaniu mistrzów Argentyny z 2009. Coś pięknego jak zatańczyli. Bardzo młodzi ludzie, ale też bardzo dużo i ciężko każdego dnia trenują, z tego co mówili tutejsi.

Wczoraj też po raz pierwszy zaczęłam powoli rozmawiać z tubylcami. Mój hiszpański ubogi zaczyna się sprawdzać. Przy naszym stoliku zasiadła matka z nastoletnią córką, która jeszcze tanga nie tańczy bo woli reggeton, ale przyszła towarzyszyć mamie, która właśnie przeżywa swoje kolejne miłości do tanga i do mężczyzny. Miłość nie zna wieku, zawsze jest świeża, młodzieńcza, szalona. Trzymali się za ręce a ręce na stole, znikali co jakiś czas i można było ich zauważyć jak wspólnie podtrzymywali ściany, a potem tańczyli sobie w kąciku żeby sobie i innym nie przeszkadzać. pod koniec milongi odwaga pozwoliła wyjść im na środek sali i zatańczyć swoje pierwsze tango.

- Przepraszam, Pani mówi po Włosku??
- Nie, to mój hiszpański z odrobiną francuskiego i angielskiego.
Tak bowiem z boku słychać mój hiszpański. Ale ważne że dogadać się idzie.

- Ten facet, i ten z którym rozmawiałaś i ten tam to tak zwani Taxi Partner. Jak jakaś starsza Pani, która nie ma znajomych tańczących, lub obcokrajowiec nie ma z kim na milongach tańczyć to wynajmują takiego faceta i on całą milongę z nią tańczy.
- To on nie może z nikim innym zatańczyć??
- Może, ale tylko jedną tandę. Dla mnie to trochę jak kurwienie się ze strony tego faceta, nie męskie to jest.

Na milo pojawiła się też młoda matka z dzieckiem maleńkim, zwróciłam na nią uwagę po raz pierwszy gdy wchodziła z dzieciątkiem, które przespało grzecznie całą milo słuchając klasyków tanga, a czasem rock&roll oraz gdy tańczyła bo miała śliczną czerwoną sukienkę z odkrytymi plecami. Choć takie stroje nie są dobre na ręce partnerów.

Najbardziej rozbawiają mnie grupki obcokrajowców, które pojawiają się tłumnie na milo, siedzą razem i jeszcze całą noc tańczą tylko w swoim gronie. Dopiero teraz rozumiem że nawet jak się ma tańczącego partnera życiowego to nie trzeba z nim przychodzić na milo tylko albo osobno albo każdy na inną milo. Argentyńczycy jak widzą że kobieta przychodzi z innym partnerem to niekoniecznie stosują cabaseo. Odpuszczają.

Wczoraj miałam pierwszy raz dziwną sytuację. Siedziałam sobie grzecznie i "grałam" w cabaseo,z młodym mężczyzną, i gdy już oboje wstawaliśmy nagle mój Profesor del Tango złapał mnie za rękę i wyrwał do tanga. Niestety nie był świadom gry, która właśnie się rozegrał, i powstała nie zręczna dla mnie sytuacja. Nic jednak straconego, drugą tande zatańczyłam z tym, któremu "obiecałam".

piątek, 19 marca 2010

Dzień trzydziesty trzeci, 19 marca. Wiedza, a niewiedza.

"Chroń stare, ale poznawaj nowe"


Jak to jest że jak nie mam zajęć to się wszędzie spóźniam?? Dziś baletu o 11:00 nie miałam więc się wsypałam. Niestety pomimo to i tak spóźniłam się na lekcję tanga o 14. A! przypomniało mi się coś. Wczoraj jak wracałam z milo mijałam tego samego znajomego mi bywalca z ulicy z psem, którego mijam w drodze na balet. Zawsze w dzień siedzi na Av. Scalabrini Ortiz, a noc przesypia przykryty kocem razem z psem na rogu Armenia i Av. Santa Fe.

Dziś popołudnie spędziłam w domu, a raczej wieczór walcząc z joomla i z Pilar. Tak, dziś bowiem zakupiłam taaaaaaaaaaaaki duży zeszyt by rozpocząć lekcję hiszpańskiego. Codziennie 1,5h mnie wykończy, ale może i coś da. Niestety na jutro muszę wykuć słówka i część gramatyki jaką mi zadała. Ciężko jest uczyć się języka jeśli nauczyciel tłumaczy znaczenie słówek po hiszpańsku. Z drugiej strony zmuszona jestem do uczenia się, i osłuchuję się z językiem. Używamy słownika hiszpańsko-angielskiego. Też mi pomoc!!! Jeśli nie nauczę się tu tanga to przynajmniej poszerzę swój angielski i posiądę podstawy hiszpańskiego. Tylko jak nazwać język, który stworzyłam czyli mix: angielski-francuski-hiszpański?

Od tygodnia robiłam przymiarkę do zakupu płynu do płukania, i oglądałam wszystkie płyny i próbowałam czytać, rozumieć i zaryzykować. Zaryzykowałam. Kupiłam płyn podobno do płukania. Zobaczymy jutro czy będzie mnie wszystko gryzło po wypłukaniu rzeczy w nim, bo się okaże że to płyn do prania, czy trafiłam w 10. Argentyńczycy to mądre "bestie". Płyny gospodarcze można kupić w butelkach jak i w torebkach, a dlaczego? W torebkach taniej. Kupuje się raz na przysłowiowe 100 lat płyn w butelce, a jak się skończy to kupuje się płyn w torebce i się go przelewa. A taniej jest i to o połowę.

Człowiek to jednak czasem niemyśląca istota, a ja to wyjątkowo. Od ponad miesiąca mieszkam w tym samym miejscu, a dopiero dziś odkryłam że za zakrętem do którego nigdy nie doszłam kryje się świat sklepików, straganików dupereli. Papiernicze, spożywcze, z ciuchami, butami, optyk, kosmetyczka, nawet solarium!!! - tylko po co? Zawsze gdy szłam do locutorio kupić sobie doładowanie do komórki skręcałam w uliczkę i zawsze bałam się zajrzeć co jest za owym tajemniczym zakrętem. Komórka to kolejna zagadka Poliszynela. Są jakieś dziwne limity, że w pewnym momencie nie można dzwonić, ale można smsy wysyłać. I szybko kasa na koncie się kończy. Muszę i ten temat ogarnąć. Czuję się tu jak dziecko w Wesołym Miasteczku, wszystko mnie dziwi i wszystko jest zagadką typu: "jak to działa?". Pewnie bym do końca żyła w tej nieświadomości gdyby nie moje lenistwo. Gdybym wysiadła pod samym domem musiałabym do locutorio iść naokoło, a że mi się nie chciało poszłam na skróty i tak znalazłam inny świat.

Do BsAs przyjechała kolejna Polka. Spełniła swoje marzenia i przybyła, z Krakowa. Nie wiem, nie znam. Choć miałam okazję dziś poznać, ale wolałam iść na milo do La Viruta niż Canning.

Odkryłam też właśnie że mój laptop posiada moją ulubioną grę Mahjong Titans, i codziennie gram !!!

Zasypiam.

P.S. Człowiek jak ma za dużo czasu, to zaczyna mieć dziwne problemy, i dużo myśli, np; o płynie do płukania :). Czy nie mam zmartwień? Mam jak każdy, ale zostawiłam je w Polsce do powrotu. Jakie są?? Co dalej z życiem robić jak wrócę. Muszę od nowa wszystko budować, ale czasem to i lepiej, bo po co miałabym kontynuować coś na grzęzawisku, które było, teraz na mocnych fundamentach budować będę.

Dzień trzydziesty drugi, 18 marca. Polska to gdzie? (link).

"Wiedza to skarb, który zawsze podąża za właścicielem"


- No clases de ballet, hoy?
- No, hoy y mañana yo no tengo clases de ballet porque el hermano de Marie (Mi Maestra) casa mañana, y ella va a alguna parte.

I tak zaczęło się moje hiszpańskie tłumaczenie Pilar dlaczego dziś nie idę na balet. Uff przebrnęła, ale staram się mówić, a raczej pytać i powoli krótkimi zdaniami opowiadać co się wydarzyło. Pilar zawsze z rana tłumaczy mi kolejny czasownik i jego odmianę. Wczoraj doszłyśmy obie to porozumienia że codziennie będę z nią odbywać godzinną lekcję hiszpańskiego, bym wreszcie powoli zaczęła się swobodniej dogadywać. Muszę tu zaznaczyć iż Senora Pilar jest wykładowcą literatury na Uniwersytecie. Codzienny kurs hiszpańskiego powinien pchnąć mnie do przodu. Otaczający mnie ludzie często mówią mi że bardzo szybko się uczę, że tak naprawdę nigdy nie mam książki otwartej, nie czytam słówek a się dogaduje. Tylko ja zapomniałam im powiedzieć że 4 lata uczyłam się w klasie z poszerzonym językiem francuskim i na maturze go zdawałam. Nic trudnego nie jest dla mnie przerobić znajome mi słówka z francuskiego na hiszpański. A oni myślą że ja taka zdolna. A niech tak myślą :).

Wczoraj (czwartek) odwiedziłam wreszcie jeden z mega-marketów, czyli coś w stylu Tesco z wszystkim i niczym.A najbardziej z wszystkiego spodobał mi się sklep spożywczy, wszystko w nim znalazłam, nawet dziesiątki odmian pieczywa, serów i warzyw. To był dla mnie raj. Zatrzymałam się przez chwilę przed stoiskiem z rybami, miałam już coś kupić gdy nagle, zauważyłam że to owoce morza, za którymi nie przepadam. No właśnie wtedy najbardziej brakuje mi szczegółowego hiszpańskiego. Cały czas nie mogę się upewnić czy Suvisante de la ropa to płyn do płukania czy do prania i od kilku dni mnie to nurtuje, bo go potrzebuję.

Mimo iż jestem tu ponad miesiąc dopiero dziś zauważyłam że kobiety w tym dziewczyny brzydko się ubierają, wręcz są zaniedbane. Zawsze w klapkach plażowych, jeansy i powyciągane podkoszulki. Sukienki i buty na wyższym obcasie to praktycznie nie tylko rzadkość, ale widok jakiego się tu nie uświadczy. Mężczyźni o zgrozo, w większości mało pociągający. Nie poznałam innej klasy społecznej niż tej tutejszej więc trudno mi coś więcej powiedzieć.

I tak szokiem dla mnie był pokaz pary argentyńskiej podczas milongi w Soho Tango. On ubrany w jeansy, i marynarkę skórzaną z pod, której wylewały się hektolitry potu, a na głowie...no cóż chusta.
1. http://www.youtube.com/watch?v=wIwqFhwh7lo
2. http://www.youtube.com/watch?v=wIwqFhwh7lo
3. http://www.youtube.com/watch?v=9qdeXdciSx8

To chyba jednak była moja jedna z najlepszych milong, może dlatego że z każdym dniem mam większą swobodę w tangu, nie wiem. Czas pokarze. Tańczyłam z Argentyńczykami, ale trafiłam też na Francuza, Brazylijczyka, a nawet Koreańczyka. Z tym bym się nie dogadała nawet gdybym była z kraju anglojęzycznego. Ich akcent koreański w angielskich słówkach brzmi jak zupełnie inny język. Ponieważ od miesiąca pojawiam się na milongach, powoli wszyscy zaczynają się przyzwyczajać i nie traktować jak kogoś chwilowego. Próbują zagadywać, wyciągać do salsy podczas kortin, czy uczyć cumbi.

Tylko jeden bufon z całego towarzystwa mnie drażni. Mieliśmy nie-przyjemność poznać się tydzień temu w Canning. Już wtedy próbował zagadać. Może nic bym do niego nie miała, ale od razu na na dzień dobry przywitał mnie słowami:
- Mój brat jest Mistrzem Świata w Tango de salon z 2007 czy 2008 roku.
Nie wiem co chciał mi dać do zrozumienia, że on też jest świetnym tancerzem? Wtedy się o tym nie przekonałam, działał mi już wtedy na nerwy. Widzieliśmy się wiele razy na milongach, ostatni raz w Sunderland. I pech chce że wczoraj zaszedł mnie od przysłowiowego tyłu i zaskoczona zamiast odmówić dałam się omamić. Tańczyłam z nim i byłam wkurwiona, drażnił mnie nawet zapach jego perfum. Dziewczyny go chyba lubią, zadbany, elegancki, wypachniony, tańczy nawet salsę podczas kortin. Mi od początku zaszedł za skórę i nie mogę się przełamać. Zresztą partnerów tu tyle że jak się jednego spławi to nic się nie stanie.
Pech chce że pewnie w sobotę znów w Sunderland go spotkam, dobrze że nigdy tam sama nie jestem.

Najbardziej utkwiły mi dziś pytania "liderów" czyli prowadzących czyli partnerów, z którymi przepadło mi się "męczyć". Czemu męczyć? Bo niestety muszę tańczyć z wszystkimi dla praktyki, a nie z tymi co mi się podobają lub tylko z tymi, z którymi dobrze się mi tańczy. Kiedyś będę mogła wreszcie wybrzydzać, teraz się uczę i długo się jeszcze pomęczę. Gdybym mogła odmawiać (mogę, ale co mi to da?) to bym wczoraj przesiedziała całą milongę.

Wracając do pytań. Standardowo:
- Jak masz na imię? Skąd jesteś? Jak długo zostaniesz?
Tak rozpoczyna się znajomość z każdym nowo poznanym milongowym partnerem.
Pytania wykraczające poza pulę pytań:
- A w Polsce mówi się po angielsku?
- Gdzie się uczyłaś tanga?
- W Polsce tańczy się tango?? - przy czym robią wielkie oczy.
- Jak znalazłaś Argentynę?
To jedna z pula pytań. Są też inne, ale znów ktoś mi zarzuci przechwalstwo. Jedno jest miłe dla Polski tańczącej.
- Czy wszyscy w Polsce tak ładnie i dobrze tańczą?

I tak zakończyłam wieczór z masa pytań i odpowiedzi i...
http://www.youtube.com/watch?v=1ZjTuaK0prA

czwartek, 18 marca 2010

Dzień trzydziesty pierwszy, 17 marca. Buenos i burza (link)

"Woda, która płynie, nie zakwita, w zawiasach drzwi czerw się nie zalega"


I tak kolejny dzień za mną.
- Bien Marta, bien!!!
Takie okrzyki radości słyszałam na balecie. Wreszcie powoli dochodzę do siebie po prawie półrocznej przerwie w balecie. Miesiąc temu było ciężko, dźwignąć się, teraz już lżej.
Po lekcja tanga udaliśmy się jak zwykle na pogawędkę, tym razem łapać WiFi, by oglądając youtube uczyć się nie popełniać błędów i uczyć się jak tańczyć poprawnie.
- Tu jest ulica Moreno, tu staje twój autobus.
- Nie, moja ulica to ta co po wyjściu z "naszej" kafejki skręcam w lewo i jeszcze raz w lewo.
- To właśnie tu, tylko z innej strony dotarliśmy.
- Ale tu nie ma mojego przystanku!!!
- Choć pójdziemy od końca i trafimy do "naszej" kafejki.
- Nie trzeba, to ten sklep który mijam zawsze po drodze.
- Mówiłem Ci, słuchaj mnie bo ja tu mieszkam od zawsze.
- Ok,
- Za każdym razem teraz masz mi mówić: "Thanks God", hahaha
- Jasne !!!Thanks będę mówić, ale nic poza tym.
- Chciałabyś nauczyć się rock&roll?? Wtorki, czwartki, niedziele są zajęcia, i codziennie praktyki.
- Pewnie, ale jeśli jeszcze coś z tańca wybiorę to wolę wrócić do współczesnego. W Buenos są nauczyciele/tancerze po amerykańskiej szkoły, na wysokim poziomie to coś o czym marzyłam, o amerykańskim contemporary. Nie mogę sobie jeszcze na kolejne zajęcia pozwolić.
Notabene w Tango Brujo facecik prowadzi zajęcia z contemporary.

Dziś Buenos nawiedziły upały prawie 30 stopni, a potem ulewa!!! Ale ulewy tutaj tak jak szczury są taaaaaaaaaakie wielkie. Wtedy wolę w chacie siedzieć i myśleć o tych co gdzieś toną czekając na autobus. Choć spacer w takim deszczu może być romantyczny. Pamiętam takie spacery z dzieciństwa, ale nie były romantyczne, biegaliśmy boso po osiedlu i śmialiśmy się na cały głos. Ech wspomnienia wracają znów, to Buenos mnie zamęczy. Wróciłabym do dzieciństwa, wtedy inaczej bym pokierowała swoim życiem. Pojechałabym uczyć się do szkoły baletowej w Londynie, do Royal ballet, a potem do USA do szkoły i zespołu modern dance Alvin Aley, ale wtedy bym tanga nie poznała, choć nie do końca. Pewnie bym zapisała się na kurs po to by wykorzystać kroki tangowe do współczesnej choreografii. Wciąż o tym myślę. Zatem może teraz USA? hahaha. Zawsze mam 101 pomysłów na minutę, ale to dobrze, jest w czym wybierać.
Dziś dostałam maila od mojej ekipy górskiej gdzie każdy pisze coś o jakimś dalszym wypadzie w góry na weekend majowy. Piszą też o Nepalu w październiku. hmm...góry muszą zaczekać.

I tak siedzę z Dido w uszach by nie słyszeć mojej pierwszej burzy w Buenos, i nie widzieć błysków.

środa, 17 marca 2010

Dzień trzydziesty, 16 marca. Żenada (link)

"Jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów"


Jardín Botánico Carlos Thays to jeden z piękniejszych tutaj ogrodów. To właśnie tutaj jest "przytułek" dla kotów. Po drugiej stronie jest smrodownia czyli ZOO.

Postanowiłam spędzić dziś piękny słoneczny dzień na spacerze i brązowieniu mojej skóry co przynosi pożądany efekt. Największe zdziwienie wywołują we mnie ludzie opalający się w strojach kąpielowych w parkach przy głównych ulicach. Tam też są specjalnie rozstawiane darmowe leżaki. Wyobrażam sobie właśnie jak w Parku Krakowskim przy Alejach Trzech Wieszczy lub pod Pałacem Kultury przy Marszałkowskiej lub Parku Piłsudskiego ludzie na leżaczkach leżą. W tym roku modny jest w Buenos strój bikini dla Pań, a dla Panów - no cóż zaprzeczenie polskich Dżentelmenów - slipki, a nie bermudy!!! Skąd w Polakach taka niska samoocena że ukrywają ją w bermudach :). A potem nogi opalone mają od kolana w dół, i jedzie taki na rowerze w krótkich kolarzówkach i jak zebra wygląda. I tak poszłam dziś po opaleniznę do pobliskiego parku. A jeśli park to i psy, a jeśli psy to i psie miny. I znów mnie Buenos zaskoczyło. Niby zdawało by się że tu brudno, śmieci wszędzie. Nic bardziej mylnego, co prawda zdarzają się zaniedbane dzielnice, ale gdy się dobrze poszuka. Paniusie wychodzą z pieskami na jedną z głównych ulic, pociechy robią swoje, a następnie właścicielka szufelką psie odchody do woreczka wrzuca. I posprzątane.

Dziś wtorek, czyli milonga w PracticaX, moje kolejne, czwarte, podejście, próbowałam się przekonać do tej "disco". Każdy ma swoje ulubione miejsca, i jeśli ktoś z Polskich tangueros zapyta mnie o milo w BsAs to PracticaX też wymienię, pod warunkiem że ktoś szuka milo polskiej w BsAs. Każdy musi sam iść i przekonać się czy mu właśnie o taki klimat chodzi i zależy czego szuka. Jeśli się mnie zapyta o moje ulubione milo i o mój gust to o Practicax nie wspomnę. Mi każdy z Polskich Tangueros, który tu bywa na bieżąco, a których pytałam polecał, na 100% to właśnie miejsce, utwierdzając że tu trzeba być. No właśnie, chyba tylko być.
PracticaX raczej przypomina nasze milongi. Na 100 osób 20 to Argentyńczycy reszta obcokrajowcy i wydaje mi się że z Europy większość. Czerwono, na tylnej ścianie wielkie, oświetlone X, łuny światła po bokach, o 1:00 w nocy, dziki tłum a tu kilku białasów wymachuje nogami, rękoma i próbuje zakręcić partnerką. Ale cóż to?? Dwóch czarnych, ubranych jak tangueros nuevo czyli jeansy z krokiem poniżej kroku, nogawki luźno na buty opadają, koszule rozpięte pod nimi kolorowe podkoszulki, wywija ile w lezie. No nic wracam honor, Argentyńczycy jednak szaleją na milo. Nagle obaj stają i jeden drugiemu głową znak daje, patrzę a to Italiano z Salon Canning. A jednak to obcokrajowcy i tu ulgę poczułam. Na 7 partnerów, z którymi wypadło mi nogi poplątać dwóch było stąd, reszta to Europejczycy z Belgi, Francji, Szwajcari, Niemiec, i no właśnie skąd?? Nie pamiętam.
- Dziś było tutaj seminarium z Ricky Biggeri & Soledad Larretapia, nauczyłem się 10 kombinacji.
O matko - pomyślałam. Zrobili mu niezłą sieczkę z mózgu. No cóż PracticaX jest po prostu dla obcokrajowców szkołą, którym jak najwięcej figur nuevo do głowy się pakuję, by mogli potem na rodzimych milo wywijać, a wszyscy będą wielkie oczy robić, że właśnie tangueros z BsAs wrócili.
Nagle zrobiło się mocno kolorowo na sali, wyszło koleś w dresie:
- Ludzie, słuchajcie!!! Zaraz będzie pokaz Ricky Biggeri & Soledad Larretapia - powinien dodać jeszcze: jejejeje i wszyscy poczuli by się jak na zawodach bokserskich.
Potem wyszedł drugi koleś i dodał od niechcenia:
- Będą jakieś warsztaty z techniki dla kobiet z kimś tam, gdzieś tam.
Więc i taki sam stosunek jest mój do PracticaX, a to była moja jak na razie ostatnia wizyta.


A oto PracticaX'owy pokaz, taki sam jak pozostałe:
http://www.youtube.com/watch?v=CQqHbnqsEoo

Znieszmaczona

P.s. Nie mogę pisać o BsAs w samych superlatywach, bo tak nie jest. To miasto jak każde inne z wadami i zaletami. I taka jest PracticaX - wada Buenos.

wtorek, 16 marca 2010

2/3 marzeń


„Skup się na sobie. Dopóki nie wypełnisz najpierw siebie, nie będziesz miała niczego, co mogłabyś dać innym”


1 marca zaczęłam zapisywać swoją czystą, białą kartę od nowa. I zapiszę ja tak jak zawsze chciałam. Musiałam się wyciszyć. Pobyć samej ze swoimi myślami, samej ze sobą, posłuchać siebie. Popatrzeć w głąb siebie. Miną już miesiąc, a może dopiero miesiąc. Czas leci nieubłaganie. Z każdej mojej podroży przywoziłam pamiętnik, zapiski przeżyć, suchych faktów, porad dla przyszłych turystów, a przede wszystkim moje wspomnienia. Pamiętniki te lezą w szufladzie. Ten blog jest moim pamiętnikiem, wspomnieniem ze kiedyś tu byłam. Pamiętnik o Buenos Aires, tangu, marzeniach i tęsknocie. Buenos widziane moimi oczyma, bo każdy z Nas ujrzał by je inaczej. Kiedyś tu wrócę, ale już nie sama. Wciąż słucham „BsAs mi amore” Astor Piazzolla.

- Najważniejsza na świecie jesteś Ty, tak jak ja, tak jak on czy ona. Wszyscy jesteśmy ważni.
Tak właśnie myślą i żyją Argentyńczycy.

Argentyna to spełnienie 2/3 moich marzeń: Taniec to moje serce, Góry to moje płuca, tylko Powietrza brak.

Dzień dwudziesty dziewiąty, 15 marca. Maradona'onowie.

"Dno serca człowieka jest dalej niż koniec świata"

Moje tango nie jest chwilą w moim życiu. Mój pradziadek podczas pierwszej wojny światowej mieszkał, no właśnie gdzie?? w Argentynie!!! I przywiózł stamtąd co ?? tango!!!, które sobie tańczył z babcią.

Dziś noc spędziłam w Merlo. O 6:30 Gisela zrobiła mi pobudkę.
- Gisela co to za budynek, i czemu ci ludzie stoją w kolejce?
- To bank, a to bezrobotni, stoją po pieniądze, które są im przydzielane na życie.

W pociągu do BsAs doznałam kolejnego szoku. Maradona na Maradonie jechał. Dziki tłum, każdy stał podtrzymywany sąsiadem obok. Dlaczego Maradonowie?? Bo prawdziwy Argentyńczyk właśnie tak wygląda. Tak wygląda prowincja zamieszkiwana przez rdzennych Argentyńczyków, a BsAs to ludność napływowa z Europy czy USA. Kręcone kruczo-czarne włosy, ciemnoskórzy, szerokie nosy, niscy. Ludność pracująca zmierzała do stolicy. Przeszło godzinę stałam wsparta o jakiegoś niewidomego żebraka, który też jechał do swojej "na zarobek". Pociągi przypominają tu raczej konserwy, są stare, zniszczone, śmierdzą. W nocy nie są polecane do podróżowania, chyba żeby pozbyć się "majątku" lub życia. Czas podróży nie jest znany, bo to zależy od przeciążenia pociągu. Más o menos 1h.
Na 9:15 dotarłam do domu. Pół przytomna.

- Witaj, zanim zaczniemy lekcję chciałbym z tobą porozmawiać, o tangu.
Rozmowa była szybka, trwała 30 min, dużo info, dużo pytań, dużo myśli się zaczęło kłębić.
- Marta!!!
- Przepraszam, dziś mam przeciążenie umysłu wiedzą, której nie przerabiam.
- Wiem, to minie, w końcu wszystko się uleży w szarych komórkach.
- Wiem, może kiedyś.
- Zatem na dziś koniec. Idziemy na czekoladę.
- Dziś mam ochotę na koktajl owocowy na mleku.
- Niech będzie. Dzbanek koktajlu dla damy.
I tak wciągałam szklankę za szklanką. A myśli ulatywały gdzieś daleko.
- Chcesz wylizać po raz ostatni łyżkę?
- Nie, dziękuję. Język mi już zdrętwiał.

Wieczorem po balecie jak zwykle mijałam znajomego mi żebraka, a także ogród botaniczny. Ogród zamieszkały przez kociaki. Niektóre aż ma się ochotę zabrać ze sobą. Ludzie je głaszczą, dokarmiają, a one z chęcią się łaszą.

- Pilar, jak po hiszpańsku nazywa się płyn ten co się używa po wypraniu ubrań??
- Skończył Ci się?
- Tak, ale niestety mój hiszpański jest na tyle ubogi że nie rozróżniam płynu do prania od płynu do płukania.
- Suavizante para ropa

Nie wiem czy się zrozumiałyśmy.

Dzień dwudziesty ósmy, 14 marca. Yerba Mate (link).

"Po trzech czarkach rozumie się świat, po upiciu giną wszystkie smutki"

Mój pierwszy teledysk :)
http://www.youtube.com/watch?v=clkiWFXkSJ8

Droga do Merlo:
http://www.youtube.com/watch?v=fWK1oC6RWwI

Kolejna niedziela, i kolejny rodzinny obiad. Udałam się po raz kolejny do Merlo i do Giseli. Ale tym razem zaproszenie na obiad dostałam od rodziców Diega, czyli narzeczonego Giseli.
Najpierw przywitał się ze mną pies, ten z tych co jak mu się szczeki na czyjejś ręce lub nodze zatrzasną to odgryzie, a nie puści. Pochyliłam się nad psina, a on mnie od brody po czoło językiem wylizał. No cóż i po makijażu. Rodzina, Matka z Ojcem, Diego z Gisela, Brat z Dziewczyna, Siostra z Narzeczonym, Ciotka z wujkiem, druga Ciotka bez wujka, Babcia i Prababcia - obie wdowy przyjechały do Buenos po II wojnie światowej.
Hmm... i Ja pośród Włochów i Argentyńczyków.
- Jaka ona śliczna - wrzeszczy do mnie Babcia Włoszka - Ona męża tu znajdzie. Taka dziewczyna nie może być sama. Wolisz Włocha czy Argentyńczyka??
- Gisela, możesz wytłumaczyć Babci że ja tu przyjechałam po tango, a nie po męża.
- Nie przejmuj się, to tylko Babcia.

Tak, tylko Babcia, która pół południa mi zatruła.
Obżarłam się jak świnia, mięsem z grila. Co podawano? Nie jestem w stanie stwierdzić, na pewno był raz pollo (kurczak) i raz świnka. Ryż z warzywami, gotowane ziemniaki z jajkiem, i sałatka. Winkiem popiłam i w autku zasnęłam. Kultura ze mnie chodząca. To winko ichsze to taki sikacz pospolity, tyle że tanie i większość Argentyny popija. Do obiedzie można dostać zazwyczaj wino lub coca cola. Zauważyłam że tu z namiętnością ludzie rozkoszują się całym koncernem coca-cola. A jak poprosi się o wodę to:
- Proszę wodę do obiadu.
- Dietetyczną czy kaloryczną, hahaha

Do Buenos powoli zbliża się jesień. Temperatura jeszcze w minionym tygodniu sięgała 30 stopni dziś to zaledwie 22. Nie pada jeszcze deszcz, i mam nadzieję że dla mnie nigdy już padać nie będzie. Zadziwia mnie błękit tutejszego nieba i w zimę przy takim niebie i słońcu musi byś pięknie i chce się dalej żyć.

Południe spędziliśmy w Tigre (http://en.wikipedia.org/wiki/Tigre,_Buenos_Aires). W miejscowości gdzie można zrobić zakupy tutejszych wyrobów. Diego zakupił zdjęcia swojego idola Elvisa, oraz drzewko szczęścia, Gisela sok do picia, a ja?? swoją pierwszą MATE czyli "kubeczek" do parzenia Yerby, no i swoją pierwszą Yerbe. Niosłam ją do domu z namaszczeniem. Powiedziano mi że kto pije mate ten nigdy nie opuści już Buenos. Więc popijam teraz codziennie, i wierzę w ten zabobon. Nic mnie to nie kosztuje, bylebym tylko normalna była po tej Yerba Mate.

W Merlo po drodze do domu, zatrzymaliśmy się przy barze, by pogratulować jakiemuś znajomemu małżeństwu Diega przyszłego potomka.
- Zostańcie przyjaciele na jednego!!!
- Nie, jedziemy do domu.
- Właśnie oglądamy mecz.
- Nie - stanowczo powiedziałam, mężowi owej ciężarnej. Chyba byłam nie wyspana po ostatniej milondze. - Nie trawię piłki nożnej.
- Co Ty opowiadasz, przyjacielu? W Argentynie najpierw jest piłka nożna potem reszta.
I tak obraziłam dumę Argentyny.Facet był wyjątkowo narzucający się. Marudził dobre 15 min, już miałam ochotę w zęby mu dać, bo nie rozumiał jak mu 3 razy odmówiłam zostania na meczu!!!

Na Mate wygrawerować kazałam sobie moje imię. Teraz wszędzie będzie ze mną jeździć , a w Polsce o Buenos przypominać.

poniedziałek, 15 marca 2010

Dzień dwudziesty siódmy, 13 marca. Królowie i Chicho.

"Nie ma ziemi, która by nie była cesarska. Kto spożywa płody tej ziemi jest poddanym cesarza"


Każdego dnia w drodze na balet na Av. Scalabrini Ortiz mijam tego samego "włóczęgę". Na chodniku, przy restauracyjce, przy przystanku autobusowym ma rozścielony koc, kilka poduszek, a obok niego dwa psy. Zawsze uśmiechnięty i serdeczny, zawsze ludzie z nim miło rozmawiają. Każdego dnia mówi mi "Buenos Dias", a ja się uśmiecham i idę dalej. Czasem zastanawiam się czy on takiego życia po prostu nie wybrał. Bez obowiązków, zobowiązań, każdy grosza wrzuci lub podzieli się jadłem. W końcu cały czas się uśmiecha, zatem może jest szczęśliwy. Buenos coraz bardziej mnie zaskakuje, pozytywnie. Wiele razy mi się zdarzyło, że autobus nie stał na przystanku, tylko na światłach, a kierowca otwierał biegnącym ludziom drzwi. Często słyszę "Dziecko, ale czemu tam, czemu tam byś chciała mieszkać? Może coś bardziej cywilizowanego i gdzie mniej biedy", a czemu nie tu?? Taki sam kraj jak inne, a w czym ta bieda mi przeszkadza?? Napewno nie w szczęściu, w szczęściu to my sobie sami przeszkadzamy. Zawsze ciągnęło mnie do Azji czy Ameryki Południowej. Kiedyś myślałam by na starość do Grecji się wynieść. Kupić małą winnicę, bujać się na werandzie i patrzeć jak wnuki opiekują się winnicą i winko pędzić. I jeszcze na starość bogata będę!!! A teraz wolę Buenos. Kupić maleńką posiadłość, organizować milo pod gołym niebem, bujać się na bujaku i patrzeć jak młodsi się wtulają, a czasem ze swoim "starym" podreptać. No i Nepal i Tybet jeszcze zobaczyć i na Mount Everest rzucić okiem. Hmm...Aconcagua na wyciągnięcie ręki, a ja ze spokojem siedzę. Stać będzie, zdążę ją dotknąć, poczuć choć przez chwilę, albo mnie wciągną na starość. Kiedyś chciałam umrzeć na scenie albo w górach, tylko kto taką babcię będzie chciał oglądać. Zatem góry zostają. K2!!!
Marzę wciąż i z nowymi marzeniami, bo popijam mleko czekoladowe, słucham muzy jednego z cudownych dzieci show-buissnesu amerykańskiego (muszę od tanga czasem się zresetować) i jestem po nawet miłej wieczornej polsko-argentyńskiej rozmowie. Błogo mi się zrobiło. Chcę chłonąć jak najwięcej tej błogości by zabrać ją do Polski. Chciałabym całować po stopach tych co NET wymyślili, ze ja też nie trawię tak mojego zawodu informatyka. Żeby coś dobrze robić trzeba robić to z sercem. Ot takie myśli mnie nachodzą.

W weekend parki w Buenos oblegane są przez mieszkańców. Każdy leży, opala się, marzy, śpi. Kradłam słońcu jego promienie. Do Buenos zawitała jesień, powolutku ale idzie. Jednego dnia 30 stopni, a drugiego 22 i zamarznąć idzie. Rodziny z dziećmi i psami wychodzą. Rodzice śmieją się, bawią się z psami, a dzieciaki grają w piłkę, biegają za rodzicami, wywracają się. Ech widok nie z tej ziemi, czasem nie potrafię opisać tego co czuję, gdy widzę tak uśmiechniętych ludzi, którzy cieszą się że znów ze sobą czas spędzają.

Wieczorem na Milo w Sunderland pojawił się Chicho.
- Dziś zamierzam się upić.
- Dlaczego??
- Bo się wkurzyłam, wieści z Polski mnie wyprowadzają z równowagi. Już nie smucą, już nie rozwalają mnie tak jak dawniej. Wtedy płakałam i nie byłam w stanie isć nawet na milo. Teraz mądrzeję i nauczyłam się z tym żyć. Teraz się wkurzam i idę dalej. Mama zawsze mi mówiła, że tyle razy ile upadniesz i podniesiesz się tyle razy jesteś silniejszy.
- Zauważyłem że masz mądrą mamę.
- Zapomnij! Zajęta od ponad 45 lat. I nie zamierza być wolna. Zresztą powiedziała mi że już za stara by do Buenos się przenieść. Choć ostatnio ojca chciała do mnie wysłać, bo powiedziałam że tu taaaaaaaaaaakie wielkie ryby w Ogrodzie Japońskim pływają. Zresztą szczury też taaaaaaaakie wielkie, że kiedyś myślałam że to borsuk, lub fredka, ale co one by w Japońskim Ogrodzie robiły?
- Widzę, że rodzina normalna.
- Tak jakby. Ojciec wybywa na wiosnę, gdy kry na rzece schodzą i powraca jesienią. Wędka i auto to jego cały świat, czasem jeszcze innej zwierzyny dogląda.
- Gospodarstwo macie??
- Tak jakby. Jeśli hodowlę gołębi można nazwać gospodarstwem. Mama znów jak do mnie na skypie dzwoni to śpiewa, tak że nie tylko Pilar ją słyszy, ale i nasz dozorca, a ja się na nią drę żeby mnie z równowagi swym darciem nie wyprowadzała.
- To twoje tango i Buenos nie było zaskoczeniem??
- W życiu. Rodzice kiedyś powiedzieli mi że jak zacznę czołgiem jeździć to się nie zdziwią.
- Rodzice ciężko z Toba mają?
- A co oni do mnie mogą teraz już mieć? Za stara już jestem.
- Nieważne, ale ich dziecko.
- Mama mi mówi że: "Dobre z Ciebie dziecię tylko masz strasznie ciężki charakter"
- A motor??
- Już przerabiałam.
- Ja jeżdżę.
- Żartujesz??
- Nie.
- Nie kuś losu, a raczej mnie. Wszystko jest dla ludzi, ale najpierw chcę trochę bardziej poznać tango. Ale kiedyś marzyłam by Amerykę Południową przemierzyć jak Che Guevara. Wiesz jakie to super uczucie kiedy śmigasz w dwójkę?? Ty i ta twoja druga połówka. I jeszcze najbliżsi przyjaciele. Ech jeszcze muszę poczekać na te chwile. Myślałeś kiedyś żeby jechać w turnee po Europie na motorze?
- Tak, masz wtedy wszystkie pasje w jednym: motor, podróże i tango.
- No właśnie.
- Dwa duże piwa proszę, i butelkę czerwonego wina.

Przed pokazem jednego ze śpiewaków tanga zostali przedstawieni wszyscy ważni goście: starszyzna, i Chico z Mariana Montes (partnerka taneczna Sebastiana Arce, a życiowa Chicho). Szoku doznałam gdy Chicho każdemu ze starszyzny podał mocny uścisk dłoni, przytulił się, wycałował i ze łzami w oczach witał się. Patrzył na nich jak na Królów.
- O co chodzi??
- O co?? Chicho uczył się tanga gdzieś w Down Town. Potem zaczął przychodzić tu na milo, bo to ważne miejsce dla Tanga. Nigdy nie tańczył i nie tańczy, bo nie umie na milo tańczyć. Zawsze chciał tu zatańczyć, ale miał respekt przed innymi co tańczą salon, a on siedział godzinami i patrzył.
- A czemu teraz wściekły siedzi, ubiera się i wychodzi, wraca i rozbiera się?
- Zawsze taki był.
- Ale jest najlepszy jeśli chodzi o nuevo.
- Nigdy nie był, i on o tym wie. Dlatego tutaj w Sunderland siedzi cicho. Za króla mają go może we Francji czy we Włoszech, ale tu niewiele znaczy. Pokarze Ci królów w Buenos. Bardzo Dobry chłopak, z miłością podchodzi do tanga, tylko gdzieś w tym wszystkim się zagubił.
- A Gustavo Naveira?
- Tu trafiłaś w 10. On jest królem, uczył tutaj wszystkich. Ale to inna półka, to jest to pierwsze nuevo, i on tańczył jak wszyscy Salon, i wciąż na milo tańczy salon. Pamiętaj dobry tancerz i nauczyciel to ten co zna milongę, tango-walc, tango, a potem wybiera sobie nuevo czy show. Zauważyłaś, które style tanga są na mistrzostwach świata?? Tango de salon i show. Bo nuevo to żaden styl.
- Ale salon jest bardzo precyzyjny, trudny styl, ale piękny, elegancki.
- Tak, dlatego uczymy się go cale życie, ja też.

Świetna, naturalna Geraldine Rojas:
http://www.youtube.com/watch?v=N01TpzQb2Oo
http://www.youtube.com/watch?v=AxmVbnSzy1g

Potem był "koncert" tangowy podczas, którego ludzie tańczyli:
http://www.youtube.com/watch?v=cVpVle3S7fI

i oczywiście znów loteria żeby wygrać buty do tanga.

W Sundrland zawsze są grane z dwie, trzy "tandy" rock&roll lub cumbia. Wtedy parkiet należy do tych bardziej sprawnych jeszcze :).

sobota, 13 marca 2010

Dzie dwudziesty szósty, 12 marca. ZOO.

"Znajomość własnej niewiedzy to największa część wiedzy"


Zastanawiałam się ostatnio skąd wieczorami roznosi się dziwny smród po mojej okolicy. Wywęszyłam. Mieszkam między ogrodem botanicznym, a ZOO. Argentyńczycy to "dziwni" ludzie, potrafili w ZOO wybudować restaurację. Po co? Żeby z małpą jakąś zjeść obiad?
Co do jedzenia to ludzie tutaj uwielbiają Dulce de Leche. Słodkie jak cholera, w smaku przypomina naszą polską krówkę. Można jeść z chlebem i serem białym lub żółtym, lub z ich ulubionymi krakerso-sucherkami (moja nazwa własna:)).

Dziś na milo zastanawiałam się czemu Polacy się tak ekscytują argentyńskimi Milonguero. Wszyscy myślą że jak Argentyńczyk to napewno tańczy tango, a skoro tańczy to musi to czuć. Nic bardziej mylnego. Oczywiście tutaj jest łatwiej poznać emocje tanga, bo ma się większy dostęp choćby do muzyki. Nie każdy jednak tutaj dorasta przy dźwiękach tanga. Są tacy co nie mają pojęcia jak brzmi tango, choćby Moja Gisela. Jest oczywiście wielu Argentyńczyków, którzy uczą się tanga na milongach, lub od rodziców, nigdy nie chodząc na żadne kursy choćby poznana przeze mnie w Tangocool Laura. Znają podstawowe kombinacje i to ich cieszy.
- Uważaj na milongach, bo wielu przychodzi nie by tańczyć, tylko po to by dotykać ciało kobiety.
- Wiem, zauważyłam. Wtedy delikatnie daję do zrozumienia, że żadnej tandy nie będzie.
To są słowa Argentyńczyka, z czym się zgadzam. W większości są to starsi lub w średnim wieku Panowie. Przychodzą się upić i powygłupiać. Czasami patrzę na dziewczyny w ich "objęciach" i zastanawiam się czy one tego wcześniej nie zauważyły czy im to odpowiada. Mimo wszystko w większości zdarzają się ci "normalni".
A jakie są Milonguery?? Pewne siebie. Siedzą, wyciągają szyje jak żyrafy, wzrokiem szukają partnera, z którym chcą zatańczyć. Tym samym okazują że są zainteresowane tańcem a nie grzaniem krzesła. Tym różnią się od turystek. Turystki nie wychowane tutaj, albo nie nauczone, siedzą w koncie i czekają aż ktoś je poprosi do tanga.

W Buenos bardzo popularny jest taniec cumbia (kolumbijski taniec ludowy, muzyka latynoamerykańska z charakterystycznym rytmem. A w lekko przyspieszonej wersji - cumbia villera - jest muzyką dyskotekową), a przede wszystkim ubóstwia się tutaj Rock&Roll. Wiele razy byłam pytana na milo czy tańczę rock&roll, no cóż podstawowy krok kiedyś już załapałam, a raczej nauczono mnie. Teraz czas na cumbia.

Elvis Presley wciąż żyje, właśnie w Buenos.

A to mały spóźniony prezent. Show tangowe Mlieny Plebs, a raczej ta lepsza czyli współczesna część.
http://www.youtube.com/watch?v=fGCg089KNe4

Takie show'y chciałabym robić.

piątek, 12 marca 2010

Dzień dwudziesty piąty, 11 marca. Kociaki.

"Gdy nikogo o nic się nie prosi, wszyscy wydają się uczynni"


Czasem zdarza mi się że jestem zupełnie zakręcona. Cóż, masa myśli kotłuje mi się w głowie. Życie jest jedno i w dodatku takie krótkie, a mu użeramy się nie wiadomo o co. Czasem mówię sobie, zostaw to co jest w Polsce na te kilka miesięcy, ciesz się spokojem, raduj że jesteś tutaj gdy jedynym problemem jest jak wstać o 9 rano gdy znów z milongi wróciłam o 4 rano. A tu nie, tu sobie dopieprzam jeszcze tym co jest w Polsce. Mój okres błogości zaraz się skończy i wrócę, i wtedy się będę użerać z tamtą doczesnością. Tylko że ja chcę wrócić i nie szarpać się z nikim i z niczym.
I tak poszłam dziś na 17:30 na balet pocałować klamkę, bo się okazało że dziś wyjątkowo balet był rano!!! Nie pozostało mi nic jak udać się poznać Buenos po południu. Av. Santa Fe. Pełna sklepów, wchodziłam wszędzie gdzie się da. Przeceny, taniocha, lipa. Kto to szyje?? Fakt grosze kosztuje, ale i tak wygląda. w każdym sklepie są za bardzo uprzejmi. A może spodenki, sweterek, bucik, koszulka kupi Pani jedną, a drugą dostanie za darmo. Dlatego muza w uszach i bezpiecznie się poruszam po światki kupieckim i kiwam głową, że nie dziękuję. Jacy są Argentyńczycy?? Różni, jeden pomoże drugi okradnie. A czy uczuciowi i łatwo kochliwi tak jak mówią o nich Polacy? Hmm, nie wiem nie zetknęłam się z tym. Może dlatego że nie chcę. Ale nauczyłam się szybko że tu trzeba być stanowczym i pewnym siebie, wtedy nikt nic nie wciśnie.

I ten ruch uliczny, masakra. Kierowcy mają w nosie przechodniów. Po butach przejadą, stoi człowiek na pasach, a taki kamikadze pędzi i trąbi. Wczoraj jeden wypasioną furą cofał i zwalił mały słupek. Policja podjechała, podniosła słupek i po sprawie. Piękny kraj, mogłabym tu na motorze szaleć :). Hmm...

I tak powędrowałam jedną z głównych ulic, odwiedziłam kościół polski, ogród botaniczny z masą bezpańskich kotków, ślicznych! patrzą tylko żeby je utulić, łazi tego tu na pęczki. Może by tu zrobić kocią milonge? Jedno trzeba przyznać, że Argentyńczycy dokarmiają zwierzęta, a że myszy i szczurów tu tyle co kotów to dobrze że są te kociaki.

czwartek, 11 marca 2010

Dzień dwudziesty czwarty,10 marca. Nauka

"Uczyć się to jak wiosłować pod prąd rzeki, gdy tylko przestaniesz, zaraz unosi Cię z powrotem"


Dzień zaczął się ciężko. Na balecie nikt nie miał siły ćwiczyć. Deszcz wisiał w powietrzu, niebo zachmurzone, ale…ale nic z chmur nie spadło. Odziwo ożyłam na lekcji tanga, wstąpił we mnie duch chyba.
- hahahahahaha, wybacz nie z Ciebie się śmieję.
- A z kogo?? Jesteśmy tu sami.
- Gdy tańczyliśmy tak strasznie mocno w zdechłaś, że aż mnie odrzuciło. Prosiłem byś się wczuła w muzykę i się nią bawiła, ale nie do przesady.
- Hahaha, nie wczułam się ciężko mi się zrobiło na sercu:).
- Wysłałem Ci wczoraj maila po hiszpańsku. Zrozumiałaś??
- Tak, przetłumaczyłam go sobie. Dobrze zrozumiałam że trenujesz sobie rock&roll?
- Tak, to bardzo popularny taniec w BsAs.
- Wiem, na milongach na cortinach jak jest puszczany to wszyscy tańczą.
- Powoli zacznę do Ciebie mówić po hiszpańsku i tym samym nie będziesz mieć wyjścia jak się przyłożyć do nauki języka.

W trakcie milong czasami puszczana jest tanda złożona z rock&roll i wszyscy co potrafią to tańczą. Mnie też ostatnio wyciągano, ale nie umiem. Korci mnie by zacząć się uczyć. Codziennie też są praktiki rock&rollowe.

Przed milongą w TangoLab rozpoczęło się seminarium z techniki dla kobiet prowadzone przez Lorena Ermocida i Cecila Gonzales. Cecylia tańczy 20 lat, była uczennicą Loreny, zatem ta druga dłużej pomyka. Budynek Villa Malcolm gdzie odbywają się te podobno najlepsze milongi (TangoLab, Soho Tango, Tangocool) to coś w stylu domu kultury i też tak wygląda. Stary, podrapany, zniszczony taki komunistyczny. Wydaje mi się że Ci ludzie mimo że młodzi to kulturalni i przyjaźni. Nie wiem, może to takie tylko moje odczucia, a może na takich trafiłam.
Na zajęciach zgadałyśmy się z Laura, śliczną, drobniutką mulatką, prześlicznie ubraną. Ona ubrana na czarno i srebrne szpilki, ja tez czarna sukienka, ale moje nówka sztuka nie śmigana czerwone szpileczki obcas 8cm!!!! A co tam przełamałam się, wyglądam w nich jak tyczka 178cm, ale za to jak tangowo tańczę. Nigdy nóg nie prostuję, bo trudno. Więc zawsze luźno ugięte. Odkryłam sekret ugiętych kolana. Laura jak się okazało tańczy 4 miesiące i to tylko na milongach. Nigdy się nie uczyła. A że jest ładna i zadbana to tańczy non stop i dzięki temu się uczy. Laura szybko się uczy, odgapiła moje ozdobniki. Skąd wiem że moje? Bo nikt takich wczoraj tam nie robił, a że o 24 jeszcze było pusto to wreszcie po 2 tygodniach „dreptu dreptu” mogłam sobie „poszaleć”. Wymyśliłam z „nudów” tez nowe. Parę ściągnęłam z youtuba, ale raczej drobniutko wszystko i delikatnie. Żadnego machania.
Mężczyźni są czasem zabawni, świat bez nich byłby nudny:
http://www.youtube.com/watch?v=WNeIYmZnkFI

a to już milongowy pokaz:
http://www.youtube.com/watch?v=XWuAHzeLSUA

- Lauro, zmykam.
- Do zobaczenia w przyszłą środę, albo na milo.
- Będę w piętek tutaj na milo.

Niestety gdy wracałam miałam niemiłą przygodę. Zatrzymał się samochód, jeden z facetów otworzył drzwi i zaczął coś mówić, ale zaraz koło mnie pojawiła się para chłopak i dziewczyna, i samochód się zawinął.

P.S. Na zdjęciach moje miejsce kultu, czyli lekcji tanga.Podoba mi się ten prymitywny klimacik.

Dzień dwudziesty trzeci, 9 marca. Lekcja argentyńskiego.

"Wiedza to skarb, który zawsze podąża za właścicielem"

Dziś mój dzień to lekcja hiszpańskiego. Postanowiłam się w końcu za niego zabrać. A raczej za gramatykę i argentyński. Nie mogę zatrzymać się na poruszaniu autobusem i zakupach. Pilar boki ze mnie zrywała próbując mnie uczyć i widząc moje wielkie oczy. Stanęło na dwóch czasach przeszłych i jednym przyszłym, z ta różnicą że przyszłym argentyńskim, a nie hiszpańskim. Mam nadzieję że ten czas nie jest taki jak wszystko tutaj czyli maniana :).

poniedziałek, 8 marca 2010

Dzień dwudziesty drugi , 8 marca.Dzień kobiet.

Wszystkiego Najlepszego w Dniu Naszego Święta.
Dostałam życzenia od Najważniejszego Mężczyzny w Moim obecnym życiu.

Buenos Aires nocą się zmienia. Na ulicy pojawiają się jej mieszkańcy. Młodzi, starsi ludzie śpią pod kocami, na kartonach, chłoną ciszę. W nocy otwarte są kafejki internetowe, pełne ludzi, a także kwiaciarnie, i Mc`Donalds.
Nawet z bezpańskimi psami należy podzielić się posiłkiem:

Miałam dziś niemiłą przygodę. Na skrzyżowaniu, przed Salon Canning podbiegł do mnie mężczyzna:
- Jest Pani podobna do kogoś kogo znam, mogę Panią zaprosić na kawę
Było po 24, wyrwałam swoją rękę i szybko uciekłam przez ulicę, przez pasy i wbiegłam na milo. Całe szczęście ze szła za mną Niemka, która zmierzała tez na milonge. Razem usiadłyśmy i wtedy ochłonęłam. Salon Canning oblegany jest przez obcokrajowców, ta milonga bardziej przypomina mi europejskie milongi, byli ludzie z: Niemiec, Rosji, USA, Japonii, Rumuni, Szwecji, Angli. I brak miejsca na parkiecie. Przypominało to taniec grupowy niż w parach. Przedstawił mi się też jeden z tych zadufanych bufonów, brat jakiegoś mistrza z 2007 ze stylu de salon. Jak się później dowiedziałam, wygrał bo jego partnerka była w ciąży. Odpowiedź na jego bufoństwo:
- Dziękuję, dziś już nie tańczę.

A oto jeden z pokazów jakimi zachwycają się Argentyńczycy na milongach:
http://www.youtube.com/watch?v=HzpWnq6o4wA
http://www.youtube.com/watch?v=-qzpDeJxv6k

Niektórzy, a raczej niektóre i nocą pracują.

niedziela, 7 marca 2010

Dzień dwudziesty pierwszy, 7 marca. Powroty (link).

„Góra z górą się nie zejdzie, człowiek z człowiekiem tak”

Nareszcie się wyspałam. Niedziela czas odpoczynku, lenistwa, błogości. Cały dzień słońce przygrzewało. Siedziałam na balkonie i rozmyślałam, o przeszłości, o przyszłości, o tym co dalej.
I nagle zerwałam się z leżaka na balkonie i z krzykiem wpadłam do kuchni:
- Pilar, w Buenos Aires zdarzają się cuda.
- Wiem to miasto spełnionych marzeń.
- 7 lat, słyszysz 7 lat.
- Co 7 lat?
- 7 lat mija od mojego ostatniego spotkania z Aśką. 7 lat temu zerwałyśmy kontakt z nie wiadomo jakiego powodu. To była moja przyjaciółka z podwórka przez 10 lat i nagle…nagle się obraziłyśmy o głupotę. A teraz odnalazła mnie i odezwała się. Rozumiesz?
- Tak, rozumiem, to miłe. Pamiętaj, siłą człowieka jest potrafić wybaczyć i zapomnieć.
- Tylko nie zawsze :(
- Zawsze, ale czasem potrzeba trochę czasu.
- Wiem, tylko my chyba się tak bardzo zmieniłyśmy, nasza przyjaźń, że nie potrafiłybyśmy stworzyć już żadnej sensownej relacji.
- A kto powiedział ze musi być tak samo? To było dzieciństwo teraz dorosłyście do innej relacji, wtedy ta przyjaźń nie przetrwała, a teraz ta znajomość ma szanse trwać.
- Jeden, drugi mail, zobaczymy czas pokarze.
W życiu niepotrzebnie ludzie się rozstają w niewyjaśnionych okolicznościach. Obrażają się, zrywają kontakt, nie mówiąc dlaczego. Po wielu latach spotykają się, i wtedy wszystko sobie wyjaśniają, i są łzy że to wszystko było niepotrzebne, że straciliśmy tyle lat osobno, a czasu się już nie cofnie. Tak było z mną i Aśką. Wciąż nie wiem o co nam poszło.
Aśka:
"A jednak, idziesz za swoimi marzeniami. Spełniają się."
Ja:
"Nie do końca, ale…"
Aśka:
"Nie do końca? W każdym razie ważne, że robisz to co zawsze chciałaś, a przynajmniej jesteś na dobrej drodze do tego. Życzę Ci w tym powodzenia i sukcesów. Nie spodziewałam się, ze w tym wszystkim masz jeszcze miejsce na zdjęcia z naszych wyjazdów. Tez je ostatnio oglądałam; najlepsze były te zrobione aparatem bez filmu:), Pa..."
Ja:
"W ogóle to były śmieszne chwile, i dobrze ze były i warto je zapamiętać :)
Saludos :)"
Aśka:
„Ja potem już w zasadzie nigdzie w górach nie byłam, bo obrałam inny kierunek,ale czasem żałowałam, że nie dałam szansy tym ludziom których poznałyśmy w Tatrach..no i sobie na poznanie ich....Do usłyszenia!”

Piękne słowa dać SZANSĘ SOBIE I INNYM.

Tak pamiętam aparat bez filmu. Byłyśmy wtedy nie gdzie indziej jak w górach. Robiłyśmy tego dnia dziesiątki zdjęć i żadnego nigdy nie ujrzałyśmy, bo i jak?

A dlaczego nie miałabym znaleźć miejsca dla najpiękniejszych chwil w moim życiu? Życie to właśnie chwile, ale oby takich chwil było jak najwięcej. A dla najbliższych osób zawsze w moim życiu będzie miejsce i czas.
Każdy człowiek, który staje na naszej drodze tworzy nasze Zycie. Gdybyśmy z pamięci wykasowali ludzi, których spotkaliśmy wykasowalibyśmy swoją przeszłość.

I tak dziś cała moja przeszłość powróciła, wszystko mi o niej przypomniało, może po to bym nie zapomniała że w życiu należy podążać za swoimi pragnieniami i marzeniami. Ale nie zapominać też o bliskich. Często wbrew zdrowemu rozsądkowi, bo nic nie boli tak bardzo jak uwieziona dusza czy serce. Cieszyć się każdą chwilą, która daje nam radość. Nawet gdy coś Nam wydaje się niemożliwe dalej walczyć. A jeśli przegramy?? Jeśli rozum mówił poddaj się, bo to nie ma sensu, a my wałczyliśmy dalej i przegraliśmy? Nie, w życiu ten kto walczy nigdy nie przegrał i nie przegra. Każda walka jest dla nas zwycięstwem, choćby nad samym sobą. Czasem trzeba coś od początku budować, od zera. A czy na ruinach? Czy na nowych fundamentach? To już od nas zależy czy tego chcemy i czy nam zależy by coś odbudować czy zbudować od nowa.

Dziś zobaczyłam Argentyńczyków poświęcających się swoim pasjom, znów zrozumiałam ze niewolno tracić siebie. Najważniejsze jest spełniać siebie, swoje marzenia, cieszyć się prostymi rzeczami i dzielić się nimi z ukochaną osobą, takimi jak:
http://www.youtube.com/watch?v=VsU3YTHBfZ8 te bryczki przypomniały mi Rynek krakowski i Starówkę warszawską.

http://www.youtube.com/watch?v=rzJjyFfe-yw w niedzielne popołudnie, Argentyńczycy Ci co zostali na weekend poświęcają się swoim pasjom. Jeszcze 3 lata temu i ja śmigałam taki freestyle na rolkach. Wróciły wspomnienia, ponad 10 lat temu jak zaczynałam w Krk była nas garstka, 10 osób. Codziennie spotykaliśmy się o 22 i do 2 w nocy miedzy kubeczkami pomykaliśmy węza, przeplatanki, slalomy, omege. Przejazdy z pochodniami. Czasami organizowaliśmy przejazdy przez miasto wzdłuż plant, rynek, Kazimierz, powrót bulwarami Wisły. Wtedy krawężniki były naszym wyzwaniem. Z czasem płeć męska stworzyła drużynę hokejową i organizowali rozgrywki. Pamiętam tez jak krakowscy i warszawscy rolkarze umawiali się na wspólne przejazdy. To Warszawa jechała do Krakowa, to znów Kraków do Warszawy.

http://www.youtube.com/watch?v=OUfGZJHAFGI


http://www.youtube.com/watch?v=sH7Y9CQxLbI kiedyś marzyłam by czuć wiatr we włosach jadać motorem. W Polsce jest to nie możliwe, za to w Grecji minionego lata na skuterku mi się to udało, cudowne uczucie zwłaszcza jak się jest pasażerem. Wtedy zamykasz oczy, rozpuszczasz włosy, rozkładasz ręce i uwalniasz umysł.

http://www.youtube.com/watch?v=K6rvDo6NS-8

a także byciem razem