sobota, 27 lutego 2010

Dzień dwunasty. Nuda.

No cóż siedzę, słucham radia PIN, tylko czasem mi cykady przeszkadzają. Mamo prześlij mi żółty ser, bo tu zbankrutować idzie na nim, i truskawki, bo za 6 truskawek chcą 6 peso !!!
Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Pierwsze pranie od 2 tygodni zrobiłam.
Zajęcia z Chicho dziś trwały 2h, jest szansa że któreś zostaną odwołane. Chicho wczoraj mówił że zajęcia zamiast o 16 będą o 17, wiedział że po show pójdzie robala zalać i na 16 nie zdąży. Zresztą i na 17 nie udało się mu to .
Wczoraj był zadżumiony, dziś podpierał ściany, ale przebrnęliśmy przez lekcję. Ja i amerykaniec, który mi towarzyszył. Ależ się międzynarodowa robię. Dobrze tańczą w tym USA. Ale co tam Chicho ma prawo, bo to gwiazda, mówi w kilku językach, obecnie po włosku, bo i tam mieszka, francusku, bo mieszkał 4 lata, po portugalsku, bo tego nie wiem.

Piątek weekendu początek?? Jak spędza się tu wolne od pracy chwile? Argentyńczycy uwielbiają kawiarenki. Chodniki są obsiane stolikami, wszyscy piją, jedzą, rozmawiają, cieszą się wolnym.
A są tacy co chleją. Wryło mnie w podłogę, w sklepie. Stały przede mną 2 młode kobiety, nawijały jak na tych telenowelach, chyba coś o koleżance i jej chłopaku – tak wywnioskowałam z mojego hiszpańskiego. A w koszyku browarów full po 1 litrze!! A że w sklepie nie mogły kupić trwalszych siatek zabrały wózek i nim na chatę pojechały. Bałam się że to moje sąsiadki. Co tu się tydzień temu działo. Normalnie jakbym u nich n imprezie domowej była. Biba do rano, jak się ocknęłam o 7 rano to jeszcze niedobitki się za ścina tłukły. Tutaj nikt nie powiadamia mieszkańców, że będzie „trochę” głośniej. Piękny kraj, można w domu drzeć się do woli, i nikomu tonie przeszkadza.


Dziś oprócz zajęć nic ciekawego mnie nie spotkało. Tzn pranie i moczenie stóp.


Dobranoc

piątek, 26 lutego 2010

Dzień jedenasty. Jedna tanda, jeden tangero.

„Jeśli do przebiegnięcia jest dziesięć li, dobrze jest myśleć, że połowa drogi wypada na dziewiątym”

Internet, tak cud wynalazek. Dzięki nie mu siedzę teraz i słucham mojego ulubionego radia, radia PIN. Siedzę, bo żadnych butów na nogi włożyć nie mogę, mam tak opuchnięte od tańca, o obtarte od butów. Więc dziś dzień przerwy, a raczej noc no i pora się wsypać.
Wczoraj byłam na show „Tramatango” Milena Plebs. Połączenie tańca w spółczesnego z tangiem. Sam pomysł na show/spektakl mi się bardzo podobał. Niestety techniczna strona tangowa była kiepska. Tancerze bardziej przypominali mi tancerzy współczesnych a nie tangueros, i może i są współcześni. Muszę poczytać o nich. Na widowni nie zabrakło Chicho obok, którego zasiadł jego wielki przyjaciel Arce i Mariana Montes. Pstrykali zdjęcia mimo że nie wolno było . Pewnie swojemu kumplowi po fachu Robertowi Reis. Turyści bili brawo po każdym tangowym kawałku mimo że nie było czemu bić brawa, ale oczywiście jak najbardziej na zakończenie by tym samym podziękować artystom za pokaz.

Lubię nocne życie. Zawsze lubiłam noc, nie lubiłam jak się kończyła. A Buenos nocą żyje. Zachwycona urokami nocy wstąpiłam na empeniadas, czyli to czym objadam się od prawie dwóch tygodni. Matko jak ten czas leci. Leci bo cały czas coś robię. Patrzyłam na dzikie tłumy nocnych pożeraczy. Przy ulicy na chodniku młodzi sprzedawali różnego rodzaju drobnostki.

A potem miałam dotrzeć na milo do Villa Malcolm, a zawitałam do Ninio Bien. Tu jeszcze mnie nie widzieli. Najpierw wizyta w toalecie, a tu szok. Kobieta w toalecie sprzedaje ciuchy do tanga, jest suszarka, kosmetyki typu: cienie, tusze, róże, pudry do ogólnego użytku. To wszystko leży przy umywalkach. Ludzie wychodzą na balkon na papieroska (Ninio bien bowiem jest w kamienicy na pierwszym piętrze). Spoglądają i oglądają przychodzących.
Dumnym pewnym krokiem pojawiłam się po północy. Stwierdzam że nie ma to jak przychodzić na milo samej. Problem że nie znają?? Żaden problem, staje się w drzwiach tak żeby wszyscy widzieli, rozglądamy się po sali co by wyhaczyć pierwszą ofiarę. I.. i jest, przynęta złapana. Patrzy, uśmiecha się, kiwa głową, podchodzi:
- Bailamos??
- Bailamos. – uśmiecham się. Bailamos i na tym zakończmy – myślę sobie.
- Może przysiądziesz się do Nas??
Tu zaczynam się niby ociągać, że niby nie chce przeszkadzać i takie tam, i w końcu ulegam. Zresztą nie zamierzałam stać, ani siedzieć też nie. Ale miejscówka idealna. Stolik na samym brzegu parkietu, tak że dostęp idealny. To pierwsza milonga, która mnie nie poderwała do tańca. Milonga emerytów. Nie, nic nie mam do emerytów sama kiedyś będę, jak dożyję. Ale dość że emeryci to zadufani. I mało pociągający . Niektórzy mało estetyczni, fuj. No cóż, ale skoro tu już jestem to trzeba to wykorzystać. Ta milo, zresztą jak wszystkie milo, różnią się od tych polskich czy berlińskich. Tu wszyscy jedzą. Chleją (bo piciem to trudno nazwać), gapią się łowczo na parkiet. Inny świat. Tłok jakich mało. Tu się nie tańczy, stoi się w miejscu, i z lewa na prawa giba.
Miejscówka zrobiła swoje, zaraz jakiś dziadek zadufany, z koszulą rozpiętą na toresie, przechodzi, że niby przechodzi i kiwa na mnie. No dobra, pewnie dobrze tańczy. O niech mnie … to jakaś nowa odmiana. Stoimy w miejscu a on tak jakoś flakami przewraca, i nie wiem czy ja też mam przerwać, ale nie potrafię. Zgroza, a tu cała tanda przed nami. No cóż. Przeżyje. Zaraz się jedno tango skończy, pogadamy chwilę, rozmowę przeciągnę do 1 min zostanie 2 min tanga, znów przerwa znów pogadanie i cortina. Przeżyłam. Ale jedno przyznam dżentelmeni sami, odprowadzają do stolika. A po drodze zahaczamy o jakiś obcy mi stolik i zostaję przedstawiona jakiemuś niby świetnemu nauczycielowi. Buzi, buzi, uśmiech idziemy dalej. O masakro kolejny dziadek się uśmiecha, dopiero co tańczył z jakąś nianią, odwaloną jak na sumę niedzielną, a tu ma siłę by do mnie startować. Czy mam wyjście?? Nie, bo młodych nie ma. I tak do 2 skakałam z emerytami. Nagle uśmiecham się. Ekipa od chicho z zajęć się pojawia. Ekipa międzynarodowa. Rosjanie, Ukraińcy, Italiańcy.
Makaroni startuje do mnie, że on dziś ma urodziny i że mam do nich się przysiąść, bo szampan czeka. Ale zanim szampan to:
- Bailamos?? – pyta Emilio (jego już znam, partnerował mi na zajęciach)
- Z Tobą?? Oż Ty w życiu. Chyba że coś nawiniesz po makaroniarsku. – twarda szuka z niego, nie obraził się, nawet inny skutek to odniosło.
Uśmiałam się jak mówił. Piękny język, ale śmieszny. Ah, zapomniałam Emilio jest Sycylijczykiem. I pobajlamowaliśmy. Koniec tandy, a on znów startuje do mnie:
- Bailamos jeszcze raz??
- Ty, mafiozo ci się pomyliło trochę. Milonga, jedna tanda z jednym tangueros. A popatrz ilu tu chętnych dookoła. Nie bądź pies ogrodnika. Nie on jeden, był też jeden taki żigolo, co przeczekał 3 tandy i znów startuje do mnie. Stanął 3 stoliki dalej i patrzy. Ale kiwam mu że „nie”, że next time.
- Będziesz jutro na milo – pyta żigolo.
- Będę.
- A gdzie?
- A nie wiem, a co?? – że niby nie wiem o co chodzi.
- Rezerwuję sobie tande u Ciebie. Więc gdzie będziesz??
- Jak ci zależy to znajdziesz. La Viruta, Canning, Malcolm, El Gardel. Masz całą noc, gdzieś mnie znajdziesz. No I masz babo placek, siedzę w domu. Dobrze że nie sama, lecz z poobcieranymi stopami.
Stał jeden dryblas i też patrzył, pech chciał żem popatrzyła w jego stronę, ale nie na niego. Kiwnął, wstałam, spotkaliśmy się, znaleźliśmy się w tłumie – tak to lepiej brzmi, romantycznie, hahaha. Dziwne bo jego stolik był na drugim końcu sali, a on znalazł się zaraz koło mnie. Gadał do mnie po polsku.
- Victor jestem. Mówię trochę po polsku, bo moja żona jest Polką.
- Tak?? – inteligentne zapytanie
- Przedstawię Cię jej.
I tak od słowa do słowa, wywnioskowałam że owa żona i owy Wiktor to znana Warszawiakom Aisha i Victor. Zatem poznałam ich.
- Musisz tu bywać w każdy czwartek, jeśli chcesz zaistnieć w tym środowisku, same sławy tu przychodzą, choć dziś to sami turyści – mówi Aisha. Teraz zastanawiam się kim była ta „sława”, która wnętrznościami wywracała.
I jeszcze jedno „doznanie”. Włosów nie żelowałam. A jakimś trafem z prawej strony miałam posklejaną grzywkę, jakby od lakieru czy żelu, który się rozpuścił pod wpływem cielnego potu któregoś tangero. A fuj!!!
I jak powiedziałam tak się stało. O 3 się rozluźniło i można było poruszać się trochę dalej niż po kwadracie 50cm/50cm.Wyszliśmy cała bandą o 4:30. Ja boso, nie byłam w stanie butów założyć, nogi tak spuchły. Dotarłam do domku, o 5 rano zasnęłam, wstałam o 9 by na balet pójść. Milonge pomimo, że w domu starców i opuchlizny uważam za UDANĄ !!! Każda przetańczona jest udaną.
Doszłam też do wniosku, że tu języka nie trzeba znać. Jak komuś zależy to się dogada. „Moi” tangeros byli/są/ i może będą wygadani. Nawijają, że dzięki nim mam przyspieszony kurs hiszpańskiego.

Dobranoc

czwartek, 25 lutego 2010

Dzień dziesiąty. Poczuć tango.

"Zdolny mężczyzna zbuduje miasto, zdolna kobieta doprowadzi je do upadku" - mądrości wschodu

Witojcie , po góralsku. Co poniektórzy „Warszawiacy” uważają żem ja jest góralka, bo z Krakowa. „Warszawiacy” geografia się Wam nisko kłania . Podkarpackie to może i góry, ale nie Krk. Tu to smok tylko ogniem zionął.
.
Znów dzień jak co dzień. Balet a potem lekcja z Chicho. Mam wielki szacunek dla tego gości. Nie jest moim idolem tangowym, ale na pewno nauczycielskim.

Dziś mam chwilkę czasu między zajęciami, więc wreszcie coś o milo napiszę. Byłam już na kilku, za każdym razem w innym miejscu, ale na początku szłam zgodnie z rozpiszą w gazecie tangowej. Do tych znany czyli Canning, PraktikaX czy La Viruta zawitałam w tym tygodniu. We wszystkich gdzie byłam rozbrzmiewały dźwięki tanga klasycznego, czasem dla relaksu poleci nuevo, ale to jest dosłownie parę kawałków. Pewnie są milongi gdzie leci tylko nuevo. Wczoraj jednak nie wytrzymałam i spytałam jakiegoś tangero, który właśnie „zaszczycił” mnie swoim towarzystwem na parkiecie:
- Wszędzie grają klasykę
- Tak, ale nuevo też jest grane tylko że śladowo

Muszę sama przejść przez wszystkie popularne i polecane milo. Wczoraj La Viruta, dziś Nino Bien lub Socho Tango, bo Canning już obskoczyłam. Na wszystkich, których byłam są i stali bywalcy innych milong jak i nowi.
Milongi, dziki tłum. Nie da się wymiatać nuevo (zaznaczam że pisze o tych najbardziej znanych więc może dlatego tłum, choć na tych co wyczytałam w gazecie też było tłumnie). Para na parze tańczy. Ci co przyjdą o 12:00 tańczą w gąszczu. Wcześniej nie ma po co przychodzić, chyba że na pusty parkiet lub popraktykować. Najlepiej zaczyna się robić o 3 rano, wtedy wchodzą wymiatacze czyli nauczyciele, mega pasjonaci oczywiście „śmiertelnicy” też są, ale w mniejszości już, bo rano do pracy trzeba wstać. Na milo wszyscy jedzą, piją, rozmawiają, prawie jak u Nas, z tym że stawiamy akcent na prawie. Stoliki dookoła, wszyscy patrzą jak środek się produkuje. Patrzą, jedzą i… i piją. Co do samych tangueros to jest różnie. Wczoraj pierwszy raz nie uświadczyłam cabaseo. Mam już swoich „stałych” partnerów, ale całe szczęście wczoraj był tylko jeden z nich, któremu zresztą zwiałam po 10 kawałkach. No tak nie było cortin, bo w La viruta w środy jest praktyka a raczej była, bo przerodziła się w milongę, ale styl praktyki pozostał jeśli chodzi o muzykę. Brak cortin, więc jeśli masz dosyć partnera to po prostu mówisz że musisz się napić. Niestety nie zawsze pomaga. Zatem od początku. Do tej pory były cortiny, cabaseo, ale nie zawsze. Jedni podchodzą i walą: „bailamos” i to jest chamskie, bo albo mu powiesz że nie bo zmęczenie, wtedy on mówi: „Dziękuję:, ale kumple patrzą na to, więc już on ma doła, spuszcza głowę. Więc przychodzi kumpel, i kumpel prosi, jeśli znów odmówimy tzn. że faceci widzą, że rzeczywiście tanguera ma dość. No, ale to nie oznacza że się poddają, atakują za 15 min. Tak historia się w moim życiu rozegrała w poniedziałek. Więc cabaseo to tylko legenda, choć nie do końca. Starsi lub młodzi ale wyrafinowani stosują cabaseo, chyba że kobieta cały czas tańczy, nie siedzi ani przez chwilę, wtedy i ten wyrafinowany już traci cierpliwość i podchodzi. Czy tańczą kilka tand z tą sama partnerką?? Hmm.. trudno mi wyczuć, mi się zdążyło jak do tej pory na jednej milo zatańczyć dwie tandy z tym samym partnerem, a wczoraj po pierwszej tandzie (bez kortiny) zostałam zapytana czy zostaję do końca że prosi o ostatnią tandę. Brzydko powiem „koparka mi opadła”, taki młody a dżentelmen. Tangueros są bardzo muzykalni, albo ja na takich trafilam, śpiewają przy tym słowa tang lub nucą. W weekend zdarzyło mi się nawet że jedno tango się skończyło a gościu mi recytował słowa tanga, które się skończyło. Zdarzają się też chwile kiedy chciało by się uciec lub modli się by tanguero, z którym nie chce się tańczyć zapadł się pod ziemię. Podobno się nie powinno odmawiać tanguero, bo nie poprosi następnym razem, ale skoro nie stosują nie którzy cabaseo to co zrobić?? Po prostu ze "stratą" dla tanguery, odmówić. Podszedł do mnie Pan w średnim wieku z zapytaniem: „czy może kolejna tanda do nas należeć?”, o dzisas pomyłam, bo nawalony jak w 4 du… ale nie musiałam odmawiać, bo poszedł „sikać:, w końcu gdzieś ujście browara musi być. Ledwo zniknął, obracam się w lewo, a tu… Boże czemu ja nie mam 20lat !!! Tzn: nie wiem ile ma ten co mnie przygarnął, ale więcej jak 20 to mu nie daję. Objął, przytulił, i ruszył. Tym samy uratował mnie z rąk pijaka, który nie dał za wygraną odnalazł mnie. A młody tanguero, chyba dawno do nikogo nie było mi tak dobrze się wtulić. O matko, przecież to chodzi o tańczenie, a nie o wtulanie. Jaka rozpacz była w jego oczach jak się okazał że ja nie mówię po hiszpańsku, a on chciał klasycznie nawiązać kontakt . Może to i szczęście dla niego, hahahah. Ma, szczęście do partnerów, potrafią pokazać kobietę na parkiecie. Tańczą na obrzeżach parkietu najbardziej jak się da. Żeby wszyscy ją zobaczyli, i dzięki takim kobieta ani chwili nie siedzi, a zaznaczam tłum dziki, wiec im lepszy partner tym lepiej umie się przebić na obrzeza. Dla tangueros nie problem że tanguera wyższa od niego o glowę, chłopina daje radę. Podobnie jak ci pijani, kto by uwierzył że po pijaku tańczyć tango potrafią, choć im się nogi podobnie jak język miesza. A młodzik, REWLEKA !!! prowadził – REWELKA, muzykalność – REWELKA, no comments. On się bawią muzyką, a nie machają bez ładu i składu nogami partnerek, ale tez nuevo tańczą do klasyki. Chyba pierwszy raz poczułam tango, właśnie z nim . Przychodzą właśnie takie opijusy, siedzą w kącie i patrzą, na poruszającą się zwierzynę. Nigdy w życiu na milo z partnerem, to gwarancja tańczenia. Nawet Gaia przyszła sama, a jej partner przyszedł 1h później i też wyszli osobno. Ona tańczyła z innymi tylko nie z nim, mimo że zawodowo są para tancerzy tanga z Berlina. Ona Włoszka on Argentyńczyk. Tangueros są różni, jedni przychodzą potańczyć, inni próbują spędzić miło noc i tych należy od razu spławiać. Ale odwracanie głowy w cale nie pomaga. Podobno żeby razem zatańczyć to obie strony muszą na siebie patrzeć. Chyba dżentelmeni tak mają, bo opijusy nie. Jacy są tangueros?
- Kocham Polskę
- Od kiedym? Od 10 czy 15 min?
- Od 15 min, kocham Twoje oczy, twoje włosy. Mam problem z Tobą, kocham Ciebie.
- No to masz złamane serce.
- Czemu?
- Bo ja Cię nie kocham. Adios.
Niestety wczoraj jak o 3 się schodzili nauczyciele ja zwinęłam manele, bo miałam dość już jednego napalonego. Co za masakra. Człowiek chce potańczyć, zobaczyć jak najlepsi wymiatają i taki ….. się doczepi. Dobra zbieram się na zajęcia, potem na show idę a potem milo. Czy młodzik będzie?? Oby…

Keep in touch

środa, 24 lutego 2010

Dzień dziewiąty.Soy Italiana

"Nawet gdy odprowadza się Kogoś tysiąc li, następuje moment rozstania"

Od czego zacząć chyba od kawału dnia.
Podobno jestem Włoszką, tak rzeczywiście karnacja, rysy, kolor oczu przypominają cechy Włoszek. Dziś Chicho Mariano Frumboli podszedł do mnie i zaczął po włosku nawijać. Patrzyłam na niego, patrzyłam i kiwałam z lekkim uśmiechem że niby rozumiem. Dopiero „mój partner” z zajęć podszedł do niego i powiedział:
- Ona mówi tylko po angielsku
- A ja myślałem że ona jest Włoszką – odparł Chicho
Słowa uznania dla Chicho .

Od poniedziałku przez dwa tygodnie, codziennie po 3h Chicho i Juana prowadzą zajęcia z tanga nuevo, bo z czegóż by innego mogli .
Zatem postanowiłam pochodzić do niego na zajęcia, bo choć jego estetyka i styl kompletnie nie leży mi w guście to mam szacunek olbrzymi dla jego muzykalności. To chyba najzdolniejszy tanguero jeśli chodzi o wyczucie muzyki.
Zupełnie inaczej wyglądają zajęcia na warsztatach a inaczej w „domu”. Na warsztatach te Gwiazdy wyglądają na niedostępne, a tu?? Zupełnie Inna bajka (słyszałam już tę piosenkę kiedyś). Punktualni, gadają i witają się z wszystkimi, ćwiczą z każdym, rozmawiają, śmieją się a co najważniejsze i LUDZKIE mylą się !!!
Dziś oczywiście Chicho wymyślił prostą kombinację w stylu tylnie sakady robione przez partnerkę, ale partner idzie po jednej lini a partnerka lekkie zwroty i sakady, oczywiście pivoty i wszystko dokładnie do muzyki. Ech zabawa była na całego. Dokładnie wszystko tłumaczyli, każdy krok, każdy obrót, każdą sakadę i dokładnie to muzyki. Juana kilka razy się pomyliła, nie posłuchała partnera, i zrobiła tak jak każda zdrowa kobieta uśmiechnęła się mówiąc że to jego wina (mniej więcej to co ja na zajęciach mówiłam, no bo to zawsze partnera wina jak źle prowadzi ). Potem Chicho zapomniał wszystkiego więc Juana go poprowadziła, jednym słowem domowo i improwizacja. Potem i tak każdy już robił swoja improwizację, ale najważniejsze że utrzymane w technicznej formie.
Na zajęciach spotkałam kilkoro polaków z Gdańska, Katowic i oczywiście z Warszawy Mateusz i Katarzyna. Miałam „przyjemność” ich osobiście poznać.

A na balecie w trakcie robienia szpagatu uderzyłam pięta w lustro i się rozbiło na dole tnąc przy okazji mi nogę trochę powyżej Achillesa (uff, pożegnałabym się z tańcem). Potem jakaś tango lekcja potem Chicho i tak uzbierało się 6h ćwiczeń, a na koniec dnia dozupełniłam milonga w PracticaX.

Wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt że dziś mam zgona a od 15 znów zajęcia i znów milo. Ale stopy nie bolą. A to najważniejsze. Wczoraj bowiem znów „zwiedzałam’ Buenos a raczej szukałam drogi do domu więc z buta szlam, dobrze że tylko 40 min a nie dłużej, a pomyśleć że to w obrębie tej samej dzielnicy.

Ok., za wiele nie napisałam, ale obiecuję że dziś zrobię dłuższą charakterystykę. Po prostu nie mam czasu na opisy wrażeń, ale zrobię to obiecuje, opisze i wrażenia z milong, w weekend się rozluźni, choć zajęcia, milo i...i imprezka się szykuje :).

Uwielbiam spacerować wieczorem po mojej okolicy, i patrzeć na ludzi. Dziś zajęcia kończę baletem o 21 więc wracając porobię zdjęcia Buenos Nocą.

Osvaldo Zotto miał 46 lat, zmarł luty 2010.

papatki

wtorek, 23 lutego 2010

Dzień ósmy. Buenos tonie.

"Twoje obecne myśli tworzą Twoje przyszłe życie. To, o czym myślisz najintensywniej albo na czym najbardziej się koncentrujesz, pojawi się w Twoim życiu"


Umarłam!!! Od kilku dni zasuwam, wybiła 21:30,a ja wróciłam 30 min temu do domu po 6h ćwiczenia, a zaraz wybiegam na milo do PracticaX. Stóp nie czuję tzn. właśnie teraz bardzo dobrze je czuję. BsAs to raj. Życie nocne to po prostu sielanka. Tłumy ludzi w kafejkach, na spacerze, z psami, w parach, samotni, starzy, młodzi, geje, lesbijki i...ups zapędziłam się daleko. A ja siedzę, mocze stopy w misce z wodą z solą by odciski odmoczyć. Muszę buty kupić, te są za twarde. Zajadam się sałatką owocową własnej roboty i marzę – jak zwykle, co by wymarzyć dalej.

Wczorajszy dzień Buenos przeżyło w wodzie. Buty do teraz suszę, nie nadają się do niczego. Rzeka płynęła ulicami, cały dzień lało, a od czasu do czasu z większą intensywnością. Korki gorsze niż w Wawie w taką pogodę. Ludzie wysiadali z autobusów i szli pieszo, bo szybciej. Huk deszczu był tak potężny że nie było słychać własnego oddechu. Ludzie stali w wodzie po kostki. Ale mimo to, tu się da żyć. Dziś wracając z zajęć, wstąpiłam do sklepu i wracając do domu poczułam się właśnie jak w domu. Nagle to miasto zrobiło mi się bliskie.
Wracając do wczoraj. Dzień jak co dzień jak każdy dla mnie. Po porannej, a raczej południowej lekcji klasyki (dzień zaczynam codziennie od baletu o 11:00 co by nogami wyżej machać , szpagaty i inne pierdoły ) i po mojej lekcji tanga wybrałam się na kolejną lekcję tym razem do Academia National del Tango.Akademia znajduje się zaraz obok Cafe Torttoni. Jest to akademia, która skupia się na tangu w tańcu, literaturze, muzyce, malarstwie, rzeźbie i etc. Szkoła państwowa, bo i ceny są państwowe. Byłam ciekawa jak tam uczą. Oczywiście na lekcji bardzo dużo obcokrajowców. Lekcja trwa 3h i kosztuje 15 peso. Prowadzący to w średnim wieku niziutki Argentyńczyk i jego nieco młodsza partnerka. Za bardzo nie przejmują się jak ktoś nowy dochodzi kto nigdy nie tańczył, i dziwić się im nie można, w końcu tam codziennie ktoś nowy przychodzi by w tydzień nauczyć się tanga. Potem przychodzi druga para uczących i prowadzą kolejne trzy godziny. W akademii tej uczyli się jedni z lepszych tancerzy m.in. Milena Plebs. Nauczyciel sympatyczny uczy klasycznego tanga, a pod koniec 30 min uczy milongi. W BsAs z tego co widzę i słyszę wśród młodych króluje nuevo Młodzi nie chcą się uczyć milongii i ciężko w grafikach szkół znaleźć lekcje z milongi.
- Victor, tylko nie milonga, to dziadków - mówi chłopak z Izraela.
Po co przyjechał?? Nie pamiętam. Coś z salsą, bo tańczy w Izraelu salsę. Victor i Gloria nie tłumaczyli dokładnie kroków, każdy musiał popatrzeć i zapamiętać, tylne sakady i jakiś pivot. Bardzo dokładnie tłumaczył technikę i wciąż było słychać:
- Kobieta czeka na mężczyznę, a mężczyzna na kobietę. Podążają za sobą nawzajem.
Co do zajęć, to jedynym minusem jest to że nie ma poziomów, tylko wszyscy są razem wymieszani, zarówno Ci co już tańczą z tymi co zaczynają. Z tym że zajęcia nastawione są na kontynuację czyli nie zwraca się uwagi szczególnej na tych co nic nie umieją jeszcze. Plusem jest to że można przyjść bez partnera, bo po pierwsze jest ich sporo, a po drugie funkcjonuje ciągła zmiana partnera.
- Victor, Cuál es el mejor milonga de hoy? (Gdzie jest najlepsza milonga dziś?)-pytam
- Salon Canning y Parakultural.
- Y mañana (a jutro)
- Mañana te lo diré mañana (jutro powiem Ci jutro).
I tak zakończyła się rozmowa z w średnim wieku Argentyńczykiem. I tym samym zajęcia.

Na koniec dnia udałam się do Tango Brujo obejrzeć buty i znalazłam właściwe dla mnie do tańczenia, miękkie . A potem chwilkę zahaczyłam o milo. Zdjęć nie porobiłam bo nie miałam czasu, od południa spędziłam czas w budynkach tak jak i dziś. Do weekendu nic więcej ciekawszego nie napiszę, może w weekend gdzieś pojadę pozwiedzać, ale tez trochę zajęć się szykuje. Raczej będę pisać krótkie opisy o szkołach. Właśnie wczoraj zaczęły się zajęcia z Chicho i Juaną. Będą trwać przez 2 tygodnie po 3h dziennie.
A to zdjęcie tak wrzuciłam, by pokazać Wam że każda klatka w bloku tak wygląda. jest stolik, są foteliki, lustro, jest gdzie posiedzieć i zaczekać.
Zmykam na milo, jak wrócę opiszę dzisiejszy dzień, bo jutro nie mam baletu rano!!! Wyśpię się wreszcie.

Szkoły tanga najbardziej znane Polakom:
1. DNI
2. Tango Brujo
3. La Viruta
4. PracticaX
5. TangoCool - Club Villa Malcolm
6. El Motivo Tango - Club Villa Malcolm
7. Mora Godoy Tango
8. Academia Nationla del Tango
9. TangoLab
W każdej z nich pojedyncze zajęcia kosztują 20peso, a jeśli się wykupi karnet na 10 wejść, które można odbyć w ciągu całego roku, to koszt jest 150peso, czyli lekcja wychodzi 15 peso.
Co do lekcji to różnie od 100 peso u nauczyciela nie tańczącego przez 150 do 350 peso. A są i tacy co 150 USD liczą np. Mora Godoy ta od tango-show "Tango Emotion". Ale ona jest wyjątkiem dolarowym.

Jak znajdę więcej to napisze.

Dobranoc

Dzieñ siódmy. Buenos widziane przez łzy. (link)

„Nie możecie przeszkodzić ptakom smutku latać nad waszymi głowami, ale możecie nie pozwolić, by wiły gniazda w waszych włosach”

Ja się w krowę zmienię i będę mleko dawać . Codziennie dzień zaczynam od płatków z białym czyściutkim mlekiem. Ileż można!!! Ale mleko tutaj przynajmniej nie ma kożucha.
Znów jestem niewyspana . Życie nocne wykańcza , ale… . Zastanawiam się jak Oni chodzą na milongi skoro każdego dnia idą rano na lekcję klasyki, tzn: pewnie tak jak ja , nieprzytomni.
Właśnie wróciłam na chwilkę na 1h po zajęciach z baletu, i żyg…mi się chce, bo jak człowiek nie czytaty ko pujue jakieś g… . Miałam na ser pleśniowy, nie mieli nic co znam więc kupiłam coś ichszego. Wali jak cholera, mam nadzieję że niezepsuty. A w smaku silny jak pieron, ale przecież nie wyrzucę go bo szkoda. Zatem popijam go, czym?? Oczywiście, że mlekiem i to jakim?? Czekoladowym, mój ulubionym.
A pogoda?? Cholera, co to za kraj, tu nic tylko leje i najwyżej 32˚C w dzień i wieczorami 25. A ja myślałam że tu słońce świeci każdego dnia. Wczoraj padało, dziś co jakiś czas leje, ale jak?? Siarczyście. Argentyńczycy żalą się że pogoda się zmienia, że coraz zimniej. Ja Grinog mówię do No-Gringos:
- Jak tak dalej pójdzie to w lipcu na nartach szusować będziemy.
a oni mi na to:
- Jeśli chcesz to lodowisko teraz jest czynne w BsAs.
No nic popatrzyłam na nich jak na szurniętych:
- w środku lata na lodowisko chodzić będę? Zimy to ja się naoglądałam sporo.

Co było w sobotę?? Nie pamiętam, a może nie chcę pamiętać, jedynie lekcję tańca chcę pamiętać. Cały dzień czekałam na północ bo 20 luty ważna dla mnie data, a jak się już doczekałam to łzy poleciały. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś napisze Wam jak to jest być samemu gdzieś, a… .

Wczoraj za to zwlekłam się i ruszyłam na podbój San Telmo czyli najstarszej dzielnicy w BsAs. Patrzyłam na San Telmo cały czas przez łzy(ale nie róbmy tragedii, ludzi spotykają większe smutki, ale smutek nie ważne czy mały czy duży to i tak smutek. Bajka Brzechwy „Psie smutki” uwielbiam Brzechwę, od dzieciństwa). Charakteryzuje się budynkami kolonialnymi, z masą sklepów z antykami, kawiarniami, i salonami tango. Podobno występuję tu masa artystów, nie wiem ja widziałam tylko jeden zespół, który mnie zachwycił. Gdy przybyłam parę minut po 12:00 do San Telmo od razu znalazłam się na pchlim targu. A tam, cuda nie widy. Tabliczki z nazwami ulic, płyty winylowe z tangami, obrazy i zdjęcia tangueros, stare łyżki, talerze, garnki, kolczyki, świecidełka, etc, to wszystko co w Polsce tylko że nie koniecznie argentyński, ale w Argentynie. Oczywiście San Telmo to zabytki czyli stare domy, kościoły, pierdoły. I co?? I ściema nie tango, tzn: stoją „przebierańcy” na uliczkach i niby tańczą. Tłumy turystów, jak na Rynku Krakowskim tzn: przepychać należy się łokciami. Wszyscy kupują pamiątki, ciuchy i to w sklepach specjalnie dla turystów czyli tak zwanych drogich. Na jednym z rogów stała „starszy team” on grał tanga na gitarze, one dwie siedziały jak za dawnych czasów w domu publicznym (przynajmniej z filmów mi się tak to skojarzyło) on koło nich krążył (nagrałam filmik ale do góry nogami nie wiem jak odwrócić).
Jedna ubrana na czarno jak burdel-mama, druga pracująca u niej. Obie siedziały mało estetycznie i delikatnie, raczej wulgarnie. Po tych kilku dniach obserwacji doszłam do wniosku że tango to nie jest taniec miłości. Zdałam sobie sprawę, że to taniec samotnych i nieszczęśliwych ludzi (samotny niekoniecznie sam, bo można być z kimś a czuć się samotnym bo nie rozumianym przez druga połowę). Prostytutka i klient, nie kojarzy mi się ta para ze szczęściem, w końcu on przychodzi, bo albo jest sam albo, żona….(każdy sobie z Was to zinterpretuje za swój sposób), a ona?? co to za szczęście nie mieć rodziny i tak pracować, więc spotykało się dwoje takich nieszczęśliwych ludzi i dawali sobie chwile pozornego szczęścia. Tańczyli fatalnie!!! emocji ani techniki, choć jedno jak na mój gust mogło by być.
A potem, potem zwiedziłam budynek mieszkalny bogatych Argentyńczyków sprzed dziesiątek lat. Teraz tam są sklepy, i restauracje.

A to jest prezent dla Was, posłuchajcie(filmik przeze mnie nakręcony, wymaga retuszu): http://www.youtube.com/watch?v=DVulRE-3iCs (oryginał Raul Beron)
.
Dziś taką przyjemność miałam, wśród ich fanów, a raczej głosu Marco są najlepsi tancerze tanga m.in. Pablo Inza. Mnie się podoba, oczywiście jego głos :).

Przepięknie też zaśpiewał Cuesta Abajo, oryginał śpiewał Gardel.
http://www.youtube.com/watch?v=pzeKFhnzJLs

a tak wykonują "Bahia Blanca", kompozytor Carlos Di Sarli
http://www.youtube.com/watch?v=lzGgUT9ctbM

Kupiłam ich płytę, a co tam, wspomagam artystów , zwłaszcza tangowych i tancerzy, może kiedyś ktoś mi wrzuci parę peso do kapelusza .

No, ale najbardziej to udała mi się pogoda, czasem słońce czasem deszcz z przewaga na deszcz. W końcu to upalny kraj, dawni nie padało, od piątku. BsAs jednak da się ogarnąć jak dzielnica San Telmo wydwała mi się zaświatami tak nagle wyładowałam pod pałacem prezydenckim, i dumnie kwoczyłam na balkon gdzie Evita mamiła ludzi. I jak się okazuje, większość Argentyńczyków jej nei lubiła, po prostu młodo jej się zeszło z tego świata, i dobrze nie tańczyła tanga, hahaha. Ale wracając do niedzieli. Pałac prezydencki zwiedziłam!!!
- A po co te barykady – pytam żołnierzyka
- Przed ludźmi, jak agitowali
- A kiedy to był??
- hahaha, nie było, tylko są, co chwila.
Tak ostatnio na głównej ulicy Avenida 9 de Julio (28 pasów!!! Strach w oczach i biegiem nie oglądając się w żadnym kierunku, o i tam stoi Obelisko hahaha, dziwnie ci Amerykanie Południowi, wszędzie obeliska, Boliwia cała nimi obsiana) zobaczyłam napis: „Kiedy będzie praca”. Jeszcze nie byłam dalej niż BsAs, ale się wybieram i tam obawiam się że już tak kolorowo nie jest jak w Moim Blogu.
Po San Telmo jeździ autobus wycieczkowy. Kupuje się bilet na cały dzień i śmiga dookoła, aż się w łebkach zakręci. Śmieszni Ci Argentinios . Albo wymyślają jakieś jedzenie tradycjonalne i sprzedają na ulicy, a turyści nie ważne czy deszcz czy śnieg czy wichura stoją by na ulicy zeżreć jakieś mięcho w bułce. No ja tez stanęłam, hahaha, ale nerwica mnie wzięła jak postałam 10 sek. I odeszłam. Nie pamiętam nazwy, ale się dowiem. No i oczywiście Yerba mate, idzie to wypić, ale chyba nie działa jak Boliwijska koka . Pamiętam że pomagała mi na wszystko, zwłaszcza na te nasza sraczkę. Wiem że często do niej wracam, ale męczyła nas 5 tygodni w Boliwii, a nawet i po powrocie do Polski, co poniektórzy jeszcze mieli nawroty. Była to taka zgroza dla nas, że listę mailingowa stworzyliśmy i opisywaliśmy sobie nasze objawy. Ależ rodzinnie się zrobiło. Ale tak to już jest w braci górskiej. Jedna szczoteczka do zębów, szminka ochronna jedna, i każdy wymienia się swoimi dolegliwościami. Ale kokę trzeba przyjmować codzienni w różnej formie : herbatka z liści, żuć liście. Ja przez pól roku jeszcze w Polsce przyjmowałam i humor miałam jakbym wiecznie narajana łaziła . Uśmiech dosłownie od ucha do ucha miałam, byłam szczęśliwa!!! Jednym słowem koka daje szczęście. Jezu jak ja tęsknię za górami, jak dobrze że Andy tu są. Moja ekipa do Nepalu śmiga w październiku, ech ale bym miała piękny prezent urodzinowy. „Kochane pieniążki przyślijcie rodzice”. Może nie teraz, ale kiedyś i do Nepalu dolecę, choc wole Tybet i tam uczyć Mnichów tanga .
No dobra dalej. W pałacyku prezydenckim sala z portretami 10 najznakomitszych Argentynek. Może kiedyś mnie tam „powieszą” jako tą, której się poprzestawiało w łebku i szczęścia pojechała do BsAs szukać.
1. Aime Paine
2. Blackie
3. Alicia Moreau de Justo
4. Juana Azurduy
5. Lola Mora
6. Alfonsina Storni
7. Mariquita Sanchez de Thompson
8. Tita Mirello
9. Evita Peron
10. Matka Evity - Juany Ibargureny

Oj mam chyba dobry humor(czyżby yerba mate tak działała?), dziś zebrałam heh dobre opinie od nauczycieli o moim tango . Potem wylądowałam u Patriszi. Ma śliczne mieszkanko, całe sama wykończyła. Wraz z Martinem maluje i rzeźbi, wiec cały dom jest wyrzeźbiony. Ma 3 synów 17, 18, 19 lat. Najstarszy trenuje footbool , ale nie pytałam gdzie, bo i tak bym nie załapała. Jak dla mnie ten sport mogli by wykreślić z listy sportów. Banda chłopów lata za piłka jak dzieci, i jeszcze im za to płacą. Ja w ogóle sportu nie rozumie. Ludzi eto oglądają, i c z tego mają, a ni to ładne żacy oglądać jak sztukę, ani dochodowe dla widzów. Bo za sztukę np. teatr widzowie płacą ale mają satysfakcję że coś się dowiedzieli, zobaczyli, etc.
Np. mój tata ogląda czasem (czytaj: zawsze) tenis, głowa mu lata to z prawa w lewo, to z lewa w prawo. I potem tylko klepki przeskakują. A moja mam sumo (wstyd się przyznać), co jej się w tych chłopach podoba. Potem się dziwię po kim ja jestem….no comments .Mój brat jest normalniejszy, on ni przykłada wagi do sportu w TV, on sam uprawia, bierne leżenie .

A co do synów, dwóch z nich z włośnia końskiego (albo żle zrozumiałam) wyrabiają paski, i inne ozdoby. Wali w chacie całej tak że żyg… się chce.
- Matko jak tu śmierdzi – powiedziała Patriszia do synów – otwórzcie okno
- Popieram, że śmierdzi. Chciałam to powiedzieć od początku, ale chyba w gościach nie wypada.

Wróciłam na chwilę do domu, koło 18 zrobiłam kontynuację poprzedniego dnia, czyli popłakałam sobie i poszłam na milo.

Ach, raj dla tanga. Byłam krótko, bo późno przyszłam, a trochę zdechnięta byłam. Tutaj nieważne jest jak tańczysz tylko jak wyglądasz, więc teraz wiem że noce moje :0 tak jak ta była. Heh najzabawniejszy był początek. Stoję i patrzę. Oczywiście wszyscy co mogli to się ze mną przywitali, tzn wycałowali (taki zwyczaj witania się). I stoję sobie, a po drugiej stronie koleś, wysoki!!! No szok normalnie szok, Argentyńczyk wysoki!!! I patrzy na mnie, a ja na niego, i on jakiś niecierpliwy, już wierzgać nogami zaczął, od razu o synach Patriszi pomyślałam, że może i on takie końskie rzeczy robi. Ale widzę że jednak będzie startował lekkim cwałem wiec kiwam mu głową na znak że niby pytam „czy prosisz mnie do tanga” (to słynne kabaseo). A on już wkurzony że Gringo nie kumata i odpowiada mi kiwając „tak”. No to polazłam. I tak się wyskakałam za wszystkie czasy. Ale polskie tango godnie zaprezentowałam. Pytano się mnie skąd jestem, gdzie się uczyłam, czy wszystkie Polki tak ładnie tańczą, a ja powiedziałam że Tak, że są świetnymi tancerkami. Cholera przecież nie tylko Oni muszą być najlepsi.
Zobaczymy co jutro w practicaX będzie. Jutro lekcja z Inza jest tam, a potem pokaz i szaleństwa do 2 czy 3 w nocy.

Najlepsze milo wg. kilku argentyńskich tancerzy zawodowców:
Pon: Salon Canning
Wt: PracticaX; Milonga10
Śr: La Viruta; TangoLab; Villa Malcolm
Czw: Soho Tango
Pt: Villa Malcolm; Canning, La Viruta, El Gardel de Medelin
Sob: La Viruta, milonga 10
Nd: Loca; La Viruta

A taxi kosztuje 15 – 20 peso.
Chyba przewodniki zacznę pisać. Na pewno takie info są potrzebne dla tych co się tu wybierają. Ale zawsze można wziąć z jakiejś szkoły gazetkę darmową z rozpiszą niektórych szkol, milong, praktyk. No właśnie o practicach nic wiem, bo jak się dziś spytałam Victor’a (nauczyciel) na lekcji gdzie na praktike dziś iść, to popatrzył na mnie i:
- Chica, ty na praktykę?? Na milongę.
- Miło mi się zrobiło.
Będę Wam opisywać jak na nich jest, szkoły też, za wyjątkiem moich osobistych lekcji, nie powiem kogo sobie wybrałam, ani tego co tyczy się mnie osobiście. Wybaczcie mi to, bo już kilka pytań i mail osobistych dostałam odnośnie moich lekcji.

Dobranoc

piątek, 19 lutego 2010

Dzień piąty.El Caminito (link)

“Małpa w czapce przypomina człowieka” (chodzi o pozory)

(jak klikniecie w tytuł notki to przejdziecie do galerii piccasso)

Dziś Buenos mnie rozczarowało. Nie mogłam doczekać się wizyty w portowej dzielnicy La Boca. La Boca uważana jest za symbol Buenos Aires, ze względu na mieszkańców, w większości robotników. W połowie XIX wieku stała się domem hiszpańskich i włoskich emigrantów. Zajmowali się oni głównie pracami fizycznymi, stąd też określa się ją mianem dzielnicy robotniczej. W dzielnicy znajduje się siedziba jednego z najpopularniejszych klubów sportowych Argentyny - Boca Juniors (tu zaczynał Diego Maradona), a także stadion La Bombonera. (przyp. Wikipedia).
Niestety dzielnica jak dla mnie zaniedbana. Największą atrakcją dzielnicy jest najsłynniejsza ulica w dzielnicy zwana El Caminito. Jej nazwa pochodzi od tytułu jednego z utworów tango. Ulica jest pełna restauracji w których można trafić na pokaz tanga oraz kolorowych domów.
A Gisela?? Bardzo otwarta młoda kobieta, anglistka . Od razu pokazała mi zdjęcia swoich bliskich, i zaprosiła do odwiedzenia jej na prowincji, gdzie jest cisza i spokój.
Na El Caminito masa turystów, i masa „tancerzy tanga”, z którymi za pieniądze można zrobić sobie zdjęcie. I plac, na którym tańczy się tango pod gołym niebem. Gisela nie ma pojęcia o tangu, ale co tam, czy każdy Argentyńczyk musi tańczyć tango. Za to starzy Argentyńczycy wiedzą gdzie jest najsłynniejsza Cafe Tortoni i nawet przy El Caminito wskazali nam drogę do celu. Niestety Cafe jest oblegana przez turystów i nie udało nam się znaleźć stolika, a sporo osób jeszcze czekało przed Nami na ulicy.
Jedno mnie dziś ucieszyło, wreszcie powoli sama się poruszam, od Palermo do La Boca .

Kupiłam w La Boca Cd "Noches de Tango", najbardziej znane tanga w instrumentalnej aranżacji.

Jutro w planie rano zajęcia z baletu i techniki Marthy Graham :0 a potem?? Zakończenie w Obelisco "Aires Buenos Aires” cyklu imprez i letnich, organizowanych przez Ministerstwo Kultury w Buenos Aires. Będą na scenie głosy Soledad Villamil, Adriana Varela, taniec Mora Godoy i jego oddanych. Jutrzejsze zamknięcie ma na celu oddać hołd tangu. A na koniec wielka milonga.

Do 15 marca wystawiane jest show Mileny Plebs „Tramatango”, na które już zakupiłem bilecik . Zatańczą m.in.: Milena Plebs, mój idol Roberto Reis, Lautaro Cancela i inni.

Deszcz leje od 6h, a mimo to jest duszno.

A ja siedzę słucham Adios Muchachos, bo właśnie leci,gdy się skończy wychodzę "zamykając drzwi" za sobą :),i sączę argentyńskie piwko Quilmes. Powinnam to w pierwszym dniu, pierwszej nocy uczynić, a nie dopiero teraz.

Después de la Salud: Mi felicidad, Mi tango, Mi Buenos Aires


Skończyło sie,
Zmykam.

czwartek, 18 lutego 2010

Dzień czwarty. Argentyno No me dejes ir ...

"No llores por mí Argentyno" tak mówiła Evita Peron.

Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/Martahari13/DzienCzwratyNoLloresPorMiArgentyno?feat=directlink

22:00 a tu wciąż 28 stopni.
Buenos mnie zaskakuje każdego dnia. Dziś ujrzałam kolejne oblicze miasta. Parki, przepiękne zadbane. Gdy szłam na spacer mijał mnie rolkarz za rolkarzem. Podążali na alejkę wokół parku. Po całym parku spacerowali: turyści, rodziny, zakochani, ludzie którzy właśnie z pracy wyszli. Myślałam że Buenos będzie bardziej zaśmiecone, jak południowe kraje Europy. A tu niespodzianka. Nawet centrum utrzymuje się przyzwoicie. Parki są pilnowane przez „ochroniarzy” śmieci, którzy pilnują by ludzie nie niszczyli tego kawałka zieleni w metropoli.
A potem zawitałam do muzeum sztuki współczesnej, i znalazłam Troilo na obrazie !!! Paskudny obraz i muzyk . Wiem że z czasem będę patrzyć na Buenos jak na miasto, z którego chcę uciec, ale może tak się nie stanie, bo przecież nie zostanę tu na zawsze. Lecz dziś chce, by Buenos nie pozwoliło mi wyjechać, by zostawiło mnie na zawsze.
Ale co tu pisać sami popatrzcie na zdjęcia.

Dobranoc.

Dzień czwarty.Przyjechałam tu żyć, a nie być turystą.

"W sklepie panują kupieckie obyczaje, w domu rodzinne zasady".


Dziś siedzę w domu, znów słucham miasta, ale trudno go nie słuchać skoro go słychać mimochodem. To jest największy mankament życia tutaj. Ja potrzebuje ciszy i spokoju, oczywiście nie wyobrażam sobie na dziś dzień mieszkać gdzieś indziej niż w metropolii, ale z dala od ulic i od centrum :).
- Córeczko, burza do Was się zbliża??
- Dlaczego mamo??
- Bo słychać grzmoty i szum.
- Nie mamo, to miasto żyje.
- I Ty tak spokojnie na balkonie siedzisz??
- A co za różnica? w środku czy na zewnątrz tak samo.
Widok z mojego okna nie zachęca do przyjazdu tutaj, ale przecież nie możecie oglądać zdjęć tylko zabytków, ciekawych miejsc tylko oglądać Buenos widziane moimi oczami. Tylko ta palma wywołuje we mnie sentyment i chęć ucieczki w moje góry.

Przyjechałam tu po pierwsze dla Tanga, dla siebie by poznać siebie, dla poznania kolejnej kultury, kolejnego miejsca na ziemi. Przyjechałam tu żyć, a nie turystą być.

Jakie wrażenia po tych kilku dniach?
Buenos położone jest nad rzeką Rio de la Plata uchodzącej do oceanu. Nasz blok usytuowany jest blisko parku Parque de Febrero położonego nad tą rzeką. Nikt jednak w Buenos nie kąpie się w niej. Do opalania służą parki z rozstawionymi specjalnie darmowymi parasolami, oraz baseny. Nad ocean jeździ się 200 km na południe, aby popływać w słonej wodzie. A dla fanatyków rolek jest podobno jakiś park gdzie można pożyczyć rolki i poszaleć. Jak tylko tam trafię to nie omieszkam opisać tego szaleństwa.

Za głośno!!! Buenos jest 30 razy większe od Warszawy więc chyba nie muszę pisać jak ja się tu czuję. Zagubiona. Tak jak nowoczesna metropolia w Buenos jest mieszanka stylu współczesnego i starego budownictwa. Są oczywiście stare dzielnic, które odwiedzę w weekend La Boca I San Telmo. Sporo parków zieleni, i jak na serce tanga przystało masa sklepów z butami i ubraniami tangowymi, stoisk tylko z płytami z muzyką tanga, i wszędzie obeliska. Masa parków, oczek wodnych etc. I masa dzielnic, ja na razie zagościłam w kliku, byłam tak zwanym przelotem: Palermo, Recoleta, Retiro, Almagro.

A ludzie?? hmm...jeszcze nie wiem, przyjęli mnie bardzo ciepło z otwartymi rękoma, gdy pytam odpowiadają i pomagają, dzwonią by pozdrowić, spytać jak się czuję. Z angielskim tu można sobie pogwizdać, mało kto tu mówi po angielsku, ale na migi i z paroma słowami idzie się dogadać. Na razie widziałam klasę średnią, ale niebawem zobaczę to przed czym uciekamy, czego udajemy że nie widzimy, a prawda jest taka że świat to w większości bieda i choroby. A jak wygląda prawdziwy Argentyńczyk z buenos Aires?? Cholera ich wie. Brunet, szatyni, blondyni, rudzi, Indianie, murzyni, ciemnoskórzy, blade twarze, ale na pewno w większości niscy. Wczoraj wyprzedziły mnie dwie indiańskie dziewczynki, i idąc przede mną co chwila się oglądały patrząc ze zdziwieniem na mnie. No w końcu czemu tu się dziwić. W końcu ja Blada Twarz. A w autobusie stało obok mnie dwóch rudzielców że ja na nich patrzyłam jak na fenomen, bo w Polsce takich nawet nie ma :). Pisze o Argentyńczykach z Buenos Aires, to po prostu mieszanka wszystkiego po trochu, taki Rasowy Kundel jak Polak, hihihi. Co do charakteru to zależy od człowieka a nie od narodowości. Na pewno otwarci, i raczej z emocjami niż oziębli :).

PANOWIE UWAGA !!! Piękne są Indianki!!! Potwierdzają się moje obserwacje z Boliwii, i tu jest to samo, i z opowiadań znajomych w Peru też tak jest.

PANIE UWAGA !!! Panowie za to ładnie pachną. W większości mijających mnie Panów zostawiało za sobą zapach perfum. W Polsce ten objaw jest rzadkością. Mam nadzieję że Tangueros też dbają o siebie, tylko nie z taką przesadą.

Ciekawa jestem jak tango wygląda na prowincji, u biedoty, a nie to wypasione w centrum gdzie ludzi stać na kurs, których stać zapłacić za wejście na milongę. Naprawdę piękne są stroje i buty w sklepach tangowych, ale czy to właśnie jest tango??

Komunikacja, to tragedia jak dla mnie. Tzn autobusów masa, i jeżdżą całą noc, koszt to 1,20 peso i bilet kupuje się w autobusie w maszynie zaraz za kierowcą, metro, i taxi.
- Po wejściu do autobusu masz powiedzieć "Uno veinte".
Nie pytałam już o nic, tylko za każdym razem mówiłam "Uno veinte", teraz wiem że tyle kosztuje bilet w obrębie Buenos. Wchodzi się wejściem z przodu, po czym biegnie do następnych drzwi żeby zdążyć wyjść. Autobusy są stare, takie jak na filmach z lat 50, ale z klimą!!! choć czasem okna są klimatyzacją. Zdarza się że kierowca zamyka drzwi dopiero w trakcie jazdy, jak sobie przypomni. A otwiera zanim się zatrzyma. Pewnie chodzi o to że jak się spóźni to nadrabia czas dla tych co do pracy się spieszą otwierając im wcześniej drzwi :).Nie ma przystanków z nazwami jak w Polsce, więc nie mam jeszcze za bardzo pojęcia gdzie wysiadać. Rozkład mi nie potrzebny, bo i do czego się spieszyć?? Masa motocyklistów w większości to stare maszyny, jak się jakaś nówka sztuka motocyklowa pojawi to i mi głowa się odwraca. Wczoraj śmignął obok mnie Honda CBR Firebird, rocznik mi już nieznany :). Masa samochodów począwszy od 30-letnich gruchotów po wypasione limuzyny.

Sklepy, jest w nich wszystko!!! Więcej niż w Polsce, wszystkiego dostatek i w różnych odmianach. Najbardziej lubię straganiki, i mała sklepiki, bo zazwyczaj mają wszystko świeże. Ale najlepsze jak dla mnie i znane mi z Boliwii są Empanadas. Empanadas (l.p. empanada) – rogalik, pierożek. Nadziewane najczęściej mięsnym farszem z warzywami lub serem. Smażone w oleju lub pieczone na blasze(przyp. Wikipedia). No i oczywiście raj dla mnie czyli kolczyki. Mój bagaż zwiększy wagę pewnie o parę kg :).

I kawiarenki, to jest fenomen, obłęd, i wieczorami tłumy ludzi. Jest ich masa, jedna kawiarenka obok drugiej, wszyscy piją kawę, tu miasto żyje nocą. Wczoraj miałam taki późno wieczorny spacer moimi uliczkami, i każdy stolik zajęty, każde krzesełko. każdy rozmawia, śmieje się. Przepyszne ciastka i czekolady do picia (kawy nie znoszę, czemu się bardzo dziwili Argentyńczycy.

Zwierzęta, u Nas wróble latają, a tu papużki. I masa komarów, jestem pogryziona bo nie lubię spać przy zamkniętym oknie. Wczoraj dostałam od Pilar płyn na komary bym się nim spsikała :), i dziś już się nie drapię. A może kąpać się częściej należy?? No właśnie jestem tu 4 dni a dziś już dostałam czyste ręczniki. Wzięłam je bo nie chcę na brudasa z Polski wyjść, hahaha. Pajaki, nie wiem jeszcze co z nimi, bo nie spotkałam, a tego bałam się najbardziej. Gdzie Ci Polacy z Wawy, którzy tu przyjeżdżają tańczyć mieszkają, skoro taaaaaakie wielkie pająki widzieli. Na pewno są, ale nie w zadbanych domach. Komary i owszem, upierd.... co chwila. Idziesz w bladym dniem, a tu ból jak cholera w kostkę, bo się takiemu MOSKITO żreć zachciało.

Palmy, podobne jak w Warszawie tylko mnie śmiesznie wyglądają. Nie mogli w stolicy w centrum jakiejś sosny czy brzozy zasadzić czyli polskiego drzewa, tylko palmę?? Gdzie to jest polskie?? To tak jak bursztyny sprzedawane w Krakowie a oscypki w Trójmieście.

Dziś Pilar w domu miała spotkanie tzw: "Czytanie Biblii", a teraz poszła dawać komunie chorym ludziom. Myślałam z nią iść, ale chyba nie jestem gotowa na takie rzeczy, nie jestem w stanie patrzeć na ludzi, którym nie mogę pomóc. No tak ale to to dyskusje na długie godziny, a nawet dni. Może się przy niej nawrócę, kościół polski jest niedaleko. Zresztą tu wszystko jest blisko:), jak twierdzą mieszkańcy miasta Dobre Powietrze.

Rozmawialiśmy wczoraj z Martinem o życiu w Argentynie i o sytuacji socjalnej.
- Wiesz, moi rodzice bali się mojego wyjazdu tu. Że bieda, narkotyki inna mentalność. I paru moich znajomych też.
- Marta, a oni byli tutaj??
- Nie. Znają świat z TV, gazet. Nie maja natury podróżniczej.
- To jest smutne, że tak Nas inni oceniają, tzn nie tylko Nas. Tak kiedyś była tu klasa średnia, teraz jest biedota i bogacze, nas jest mało. Mieliśmy duży problem socjalny. Ale mamy takie problemy jak Wy, bieda, narkotyki, napady są też u Was.
- Ale mnie nie musisz przekonywać, ja tu jestem, a nie Oni.
- I co uspokoili się rodzice?
- Tak, jak zobaczyli mnie na skypie, całą w jednym kawałku, że nie pożarliście mnie jeszcze to ochłonęli.hahahaa

Jestem z romantyzmu, nie dla mnie Nowy Jork (czyli nowoczesne Buenos), dla mnie jest Rzym (czyli La Boca).

Na razie zmykam na podbój mojego rewiru.

Miałam wyjść, ale wróciłam i usiadłam, doznałam szoku. Wchodzę do kuchni, a tu bbbbosko przystojny młody mężczyzna. Albo On pomylił mieszkania, albo Ja. I teraz siedzę w pokoju, bo boje się wyjść, że znów Go spotkam. A może właśnie powinnam?? DO ATAKU !!!

Hasta pronto.

Dzień trzeci. Uciec jak najdalej.

Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/Martahari13/DzienTrzeciUciecJakNajdalej?feat=directlink

Padam na pysk. I taką treść powinna zawierać dzisiejsza notka. Nogi bym sobie ze zmęczenia odrąbała, a głowę blisko ramion odcięła tak mnie boli. Nie mam nawet ochoty tanga słuchać, bo i od niego mi łeb zaraz eksploduje. Olivier Shanti sobie smęci, za oknem znów cykady brzęczą a mnie pieprzone komary znów tną. No i właśnie od tego zaczniemy.
Wstałam jak zazwyczaj prawą nogą, oj żeby mi ktoś nie zarzucił że wielka aferę czynię ze zmęczenia, ale jak tego nie czynić skoro zmęczona jestem nic nie robiąc tylko chodząc po Buenos i słuchając dźwięków miasta. Kontynuując, wstałam. I tym razem się wycwaniłam, żeby Pilar mnie nie poganiała, zamiast się najpierw z nią przywitać wpadłam do łazienki gdzie przesiedziałam 45min, a kolejne minuty w pokoju szykując się na kolejny dzień obchodów i rozeznania w stolicy. Jak tylko uchyliłam drzwi zobaczyłam za nimi Pilar stukająca obcasami w parkiet. Ech mogłaby flamenco postukiwać, ale cóż widocznie nie było jej pisane. Niestety Pilar nie może zrozumieć że szkoły tanga nie działają od 9 rano tylko co najwyżej od 14:00. Dziś Buenos topiło się w około 30˚C. Słońce rozświetlało ulice i oślepiało przechodniów.
Szkoła DNI wywołała we mnie najprzyjemniejsze odczucia. Tak sobie wyobrażałam miejsce gdzie chciałabym uczyć się tanga. Na pierwszy rzut oka zaniedbane, bezład, papiery na biurku porozwalane, czerwono  ale to tylko pozory. Drzwi otworzył nam jeden z mistrzów, który akurat miał trening. Powiedział Nam Hola, i zniknął. I tak przesiedziałyśmy 15 min, w spokoju, bez nerwów, czytając ogłoszenia, ucząc mnie wciąż hiszpańskiego. Znalazłam nawet ulotkę gdzie można znaleźć partnera do tańca lub samemu dać ogłoszenie. Hmm... ciekawe nie powiem. Jedna lekcja w większość szkół kosztuje 20 pesos, przy 10 lekcjach koszt wynosi 150 pesos.

Dziś Buenos mnie przeraziło, nie wiem jak wiele Polek samych tu przyjeżdża, ale ja jestem przerażona poruszaniem się w tym ogromnym mieście. Potem udałyśmy się do Akademia National del Tango, ale tak jak się spodziewałam była zamknięta. Do Cafe Tortoni nie udało nam się wejść na kawę gdyż kolejka oczekujących na wolny stolik ciągnęła się ąz na ulicę. Ale co się dziwić dość że było południe to jeszcze chciałyśmy dostać się do najsłynniejszej Cafe w Buenos Aires. Bywali tu właśnie m.in. Carlos Gardel. Buenos dziś mnie zmęczyło, miasto zwane inaczej Paryżem Argentyny huczało głośno i nieznośnie. To miasto żyje 24h na dobę, a w dzień nigdy nie ustaje hałas. Tu da się żyć, ale z dala od ulic. To Buenos dzisiejsze to wieżowce, markety, sklepy, tłumy ludzi, masy samochodów. Moje Buenos to typowy styl południowy, niska zabudowa, cisza, spokój, masa zieleni(zdj.u góry).Dziś zakochałam się w tym mieście, ale i znienawidziłam za ten wrzask. Czy można się nie dziwić temu hałasowi?? Skoro jedna z ulic ma 4 pasy a każdy pas po kolejnych 7?? razem 28 pasów. I każdy z pasów włączony w ruch. Niestety dzisiejszy ból głowy spowodowany głosem miasta nie pozwolił mi czerpać przyjemności ze zwiedzania i z czerpania wiedzy na temat Buenos. Nawet nie pamiętam nazwy największej właśnie ulicy. Najzabawniejszy jest widok monumentalnego obelisku stojącego na środku ulicy, widać go prawie z każdej strony, jest jak Pałac Kultury w Warszawie. Gdy się zgubisz wystarczy spytać o obelisk i każdy wskaże ci drogę. Dziś obelisk nas prześladował, widziałyśmy go z każdej strony a przy tym miałyśmy masę śmiechu. Odkryłam za to fantastyczny zawód, wyprowadzasz psów. A gdzie dziś trafiłam?? Po drodze mijałyśmy co chwila sklep z butami do tanga, z dziesiątakami modeli i kolorów. Ceny od 200 pesos w wzwyż. Czy gorsze od Comme il fault?? Nie sądzę, z tego co Argentyńczycy mówili to firma nastawiona na turystów, z wysokimi cenami. Fakt że jak weszłyśmy do Camme il faut nie było ani pół Argentyńczyka. Przymierzyłam kilka par, ale niestety jak same sprzedawczynie stwierdziły jestem dużo wyższa od Argentynek i 9 cm obcasy to już mi daje 180cm, a z takim wzrostem trudno o partnera.Ale ja się nie poddaję, mogłam zamówić niższe, ale po co skoro tutaj jest raj obuwniczy.
Odwiedziliśmy dzielnicę gdzie wychowywał się Carlos Gardel.
- Miał najpiękniejszy głos dlatego uważany był za najlepszego? - spytałam
- Czy najpiękniejszy, chyba nie, ale Argentyńczycy lubili i lubią jego tanga.
Centrum handlowe Abasto jest w centrum dzielnicy Almagro. Zanim Abasto stało się centrum handlowym sprzedawano tam warzywa. I tu właśnie chyba tkwi fenomen Gardel’a, że jego duch krąży po uliczkach i tym co kochają tango zawsze pomoże. I tak udało mi się nabyć pierwsze Argentyńskie buty z Buenos. Dlaczego pierwsze?? Bo marzę o czerwonych jeszcze, czarnych, zielonych, niebieskich, srebrnych, złotych i ech… . Znów się Rozmarzyłam. A obsługa?? Skaczą koło człowieka jak pchełki. Zależy im żeby sprzedać towar a nie by zalegał na półkach. Mam nadzieję że buty od Lolo Gerard pomogą w nauce . Sprzedawczyni była taka jaką sobie wyobrażałam. Kobieta koło 50, zadbana, tańcząca tango, z niskim zachrypniętym głosem. Zobaczyła moją stopę i od razu stwierdziła, które buty na moją nogę na 100% nie pasują, a które będą leżeć jak ulał i o słusznej wysokości obcasa 6cm!!! Miękka skórka, buty w których można chodzić po ulicy podobnie jak te z comme il faut i tak samo jak one obcierające. Czy są wygodne?? Zobaczymy w sobotę . Akurat nowe buty, La Boca i słynne Caminito tak należy rozpocząć tango w Buenos. W Buenos są ulice, na których jest sklep za sklepem z ubraniami i butami do tanga. Do koloru do wyboru. Jeśli kobieta kupi złote buty w prążki to i dla jej partnera dobiorą podobne, a jak nie to zrobią. I tak po udanych zakupach ruszyliśmy po sukienkę. Doznałam oczopląsu. Dziesiątki sukienek w większości na pokazy, spodni w różnych fasonach, koszulek na ramiączkach, spódnic, i wszystko szyte na miarę. Po wejściu do sklepu najpierw przywitały Nas wieszaki z ubraniami, a zaraz za nimi krawcy tnący piękne materiały na stroje na zamówienie. Od razu podbiegł do Mnie mistrz krawiecki i zaczął mierzyć, ale ja już sobie kilka sukni upatrzyłam, i nie omieszkam je nabyć za jakiś czas może. To trzeba widzieć tego się nie da opisać.
Po przeżyciach związanych z zakupami udaliśmy się do El Ateneo. El Ateneo Grand Splendid to jedna z najbardziej znanych księgarni w Buenos Aires. Budynek jest usytuowany na 1860 Santa Fe Avenue w Barrio Norte. Budynek został zaprojektowany przez architektów Peró and Torres Armengol dla przedsiębiorcy Max Glücksman (1875-1946)i otwarty jako teatr "Teatro Gran Splendid" w maju 1919. Pod koniec lat dwudziestych został przekształcony w kino a w 2000r w księgarnię.W El Ateneo występowali tacy artyści jak: Carlos Gardel, Francisco Canaro, Roberto Firpo i Ignacio Corsini(opracowane przy pomocy Wikipedii).

A potem to już nie wiem jak doszłam do Tango Cool i Villa Malcolm, bo nogi i głowa odmawiały mi posłuszeństwa. Pamiętam tylko wizytę w szkole La Viruta, bo akurat była lekcja i zaproszono mnie do udziału w niej a potem na milongę na 00:00. No i właśnie wybaczcie, ale dziś nie opiszę wrażeń z pierwszej lekcji bo mam dość. Jedno mnie rozbawiło. Że tu mnilongi zaczynają się o 00:00 a u Nas wtedy się kończą. Praktyki czasem trwają od 22:30 do 2:00 hmm… . Przecież Ci ludzie też pracują, więc jak Oni rano wstają?? Ale o tym się już niebawem przekonam w czym tkwi tajemnica. We wszystkich szkołach w których byłam a byłam w 7, można znaleźć lekcje zaczynające się już w południe. Więc nikt nie może się wykręcić i powiedzieć że w pracy dłużej został, bo musiał. Jeśli nie mógł zdążyć na 17 zawsze mógł przyjść na 14. Szkół i nauczycieli jest tu w cholerę, ale tych najlepszych chyba niewielu.

- Wiesz, za 3 miesiące to i ja będę mógł uczyć. Jestem Argentyńczykiem, a dopiero dzięki tobie zaczynam poznawać tango. Nawet moja matka i mój brat prowadzą dyskusje na temat tanga.
- Teraz rozumiesz czym jest tango?? Wciąga jak trójkąt Bermudzki.
- Marta, jesteś jak typowy Argentyńczyk. Przechodzisz przez ulice na czerwonym. Szybko się uczysz.
- hahaha, Asta Luego Martin.
- Adios.

Dobranoc

wtorek, 16 lutego 2010

Dzień drugi cd. Polka w Buenos Aires

"Kto się nie przeląkł fali wielkiej rzeki, nie będzie się obawiał spokojnych wód kanału"

Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/Martahari13/DzienDrugiCdPolkaWBuenosAires?feat=directlink

Kiedyś był w TV film „Argentyńczyk w Nowym Jorku” w roli głównej z Natalia Oreiro, czyli największą argentyńską gwiazdą, znaną polskim widzom z serialu „Zbuntowany Anioł”. Tak, mój ulubiony serial o… :). Teraz to ja czuję się jak Polka w Buenos Aires. Nie potrafię Wam opisać skali wielkości Buenos. Jest 30 razy większe od Warszawy. Byłam odważna jak wyjeżdżałam tu, bo stwierdziłam że Warszawa mnie przygotowała, bo jest stolicą i dużym miastem, ale Buenos mnie przytłoczyło. Jednak ciągnie mnie to miasto, a że dopiero dwa dni za mną więc nie poddam się.

Dziś Buenos przywitało swoich mieszkańców chmurami. W nocy lało. Jak na upalne miasto to 22° C nie jest wyczynem. Skórka gęsia nie opuszczała mnie ani na chwilę, ale przynajmniej miałam z nią romantyczny spacer. Wstałam jak zwykle prawą nogą,wyspana, i wypoczęta o 8:30. Przywitałam się z Pilar, wciągnęłam śniadanko i już miałam zasiąść do kompa gdy Pilar powiedziała mi coś co mój „znakomity” hiszpański mózg przetłumaczył, że Ona Idzie na zakupy. Ale coś mnie tknęło, by zapytać się jej:
- Cuando usted se vuelve? (mój hiszpański z każdym dniem jest coraz lepszy)
- Nunca voy, vamos juntos a la escuela de ballet. Vamos, vamos!!!

Hmm…no i się wielce zaskoczyłam. Popatrzyłam w lustro na moje rozczochrane włosy, i patrząc na jej minkę zrozumiałam, że nie mam czasu, choć mi nigdzie się nie spieszyło. Tak czy siak, udało mi się trochę ogarnąć, nałożyć „tapetę” na twarz, a co zrobiłam z włosami, których nie miałam czasu ogarnąć?? Najlepszym rozwiązaniem jest czapeczka z daszkiem!!! Założyłam jeansy coby nie zamarznąć w ten jakże „letni” dzień, adidasy, plecak i w drogę. Po drodze na ulicę musiałam poznać wszystkich mieszkańców bloczku, a także stróża, a raczej to Oni mnie musieli poznać gdyż Pilar wszystkim mnie przedstawiła, i powiedziała że jestem ‘ichsza”. Rozgorzała dyskusja na klatce schodowej, ech poczułam się jak w Krakowie. W Krakowie bowiem jest tak że jak wysiada prąd na osiedlu, to wszyscy się jednoczą, wychodząc na klatkę schodową i prowadzą dyskusje na temat zaistniałego problemu. Bardzo szybko jednak dyskusja schodzi na inny tor i robi się rodzinnie. Po zapoznaniu się z mieszkańcami ruszyłyśmy w wiadomym kierunku. Szkołę baletową mam akurat pod nosem, 10 ulic dalej. Idzie się do niej szybciutko, 20 min z buta. Papużki sobie latały swawolnie nad naszymi głowami, skrzeczały, a my szłyśmy w ciszy i w spokoju.Wczoraj dzwoniłyśmy do szkoły i powiedziano nam że będzie czynna od rana, ale jak na południowców przystało ich godziny nie zawsze się z naszymi pokrywają. Pilar nagrała się na sekretarkę automatyczną. Pilar chyba musi być z północy Europy, a nie z południa świata.
- Hi Marta, get up!! how are you today?? – brzmiał sms od Martina
- Hola Martin. Yo estoy con tu mama en escuela de ballet, pero esta cerrada. Cuál es el número de escuelas de Tango Brujo? (jak tak dalej będzie to naprawdę nauczę się hiszpańskiego).
W odpowiedzi otrzymałam adres szkoły tanga, która mnie interesowała. Podziękowałam Pilar za pomoc w dotarciu do szkoły i zasugerowałam, że Ona pewnie zmęczona i chce iść do domu.
- Vamos a Tango Brujo y Martin.
Hmm…twarda sztuka z tej Pilar pomyślałam. Po drodze zaprowadziła mnie do polskiego kościoła, a potem ruszyłyśmy do autobusu. Hmm…tak wiele tego mojego hmm jest, ale tu wszystko mnie zaskakuje. Stoimy na przystanku, a tu żadnego rozkładu, a ludziska jak te osły stoją i nie wiedza nawet o, której odjadą z przystanku lub czy w ogóle odjadą. Teraz już wiem czemu oni się spóźniają wszędzie, bo w ciemno na autobus lezą.
Tak czy siak, przyjechało coś, machnęli wszyscy ręką na znak że chcą jechać, kierowca jeszcze w drodze otworzył drzwi, ktoś wyskoczył, a my wsiadłyśmy. Ciekawe po co oni machają na autobus skoro jest przystanek, ale ja też będę machać bym jak idiotka nie stała a autobusy będą mnie mijać.
Szkoła Tango Brujo ma specyficzny klimat, wchodzi się najpierw do sklepu, a potem krętymi schodkami do góry. No i wszystko na czerwono!!! Ponieważ w tym tygodniu szkoła jest jeszcze w remoncie tak więc zajęcia są ograniczone. Obejrzałam buty, i ciuszki tangowe i wszystko wprawiło mnie w zachwyt. Niestety nie zrobiłam zdjęć, bo nie wiem czy wypadało a wolałam nie pytać jak byłam tam pierwszy raz. Z Tango Brujo udałyśmy się na spacer w kierunku domu Martina. I tu mile mnie Buenos zaskoczyło, weszłyśmy na deptak i słychać było tango, które rozbrzmiewało po całym spacerniku. Przypadkiem trafiłyśmy na szkołę Bailemos z OGROMNYM sklepem. Dziesiątki butów w kropki, paski, gwiazdki,- od białych przez wszystkie kolory świata do czarnych, masa ubrań, ale tego się nie da opisać. Musiałam śmiesznie wyglądać jak z szeroko otwartymi oczami oglądałam sklep. Czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami. I mordka mi się uśmiechnęła jak ujrzałam Argentyńczyków uczących się podstaw tanga i nie mogących swoich nóg odnaleźć. Zrozumiałam że i My możemy być świetnymi „tancerzami” tanga. W Buenos jak na drugi dzień pobytu zaskoczyły mnie obelisko’a. Wszędzie rozsiane, podobnie jak w Boliwii.
Chyba wciąż jestem w szoku, i mam chaos w głowie spowodowany tym że tu jestem i wielkością tego miasta. Zapominałam robić zdjęcia, bo musiałam opadającą w dół ze zdziwienia szczękę podtrzymywać. Zresztą najpierw muszę ogarnąć temat tego miasta zanim zacznę sensowne fotki pstrykać.

Mieszkanie Martina jest całe w jego obrazach, rzeźbach i etc. Oprócz bycia artysta z czego zresztą żyje robi też dla TV program o sztuce. I jak na każdego artystę przystało jest zakręcony. Po 3h gadania o muzyce głównie o tangu a raczej słuchaniu najlepszych argentyńskich śpiewaczek tanga, po obejrzeniu pokazów tanga na youtubie, dowiedzeniu się że Pilar też kiedyś tańczyła tango, po usłyszeniu od nich historii tanga w Buenos, po lekcji hiszpańskiego jednogłośnie doszliśmy do porozumienia, że w sobotę jedziemy do La Boca i Caminito, a w niedzielę do San Telmo tańczyć tango pod gołym niebem, to o czym marzyłam jadąc tu. Nie sądziłam że moja fascynacja tangiem się tak im udzieli że odgrzebią swoje wspomnienia i dawne pasje, że znów spróbują zatańczyć.
- Przecież ja jestem Europejką, to Wy to czujecie, a nie ja!! – krzyknęłam.
- No tak, ale to nie zależy od narodowości tylko od osobowości. Nie mamy we krwi tanga, ktoś Ci trochę bajek naopowiadał.
- Martin, ale ja się cieszę że dajesz mi nadzieję że i Europejczyk może być lepszy od Argentyńczyka.
- Tak, może. Ja kiedyś tańczyłem, ale ja tego nie czuje dlatego przestałem. A Ty Marta, dlaczego tango??
- Wiesz… kiedyś Ci może powiem, jak poczuję tak tango, że nawet ty który nie tańczysz patrząc na mnie w tańcu, poczuje tango.
- Hmm…pięknie mówisz. Marta, Argentyńczycy nie tańczyli tanga, bo to nie był elegancki taniec, tańczyły go prostytutki z klientami. Dopiero „teraz” zaczęto tango traktować jak sztukę.

No tak pewnie ma rację. Ja dziś zaczynam rozumieć, że żeby to poczuć trzeba być wśród tych ludzi, obserwować ich, żyć wśród nich, a nie tylko chodzić na kursy.

Wracając do domu długo myślałam o tej rozmowie o tangu, obserwowałam ludzi w autobusie, patrzyli na mnie i się uśmiechali. Tu nie trzeba być blondynką, dla nich jestem wielkoludem, dlatego chodzę w adidasach by nie wychodzić ponad tłum, bo i po co ??
Ale tu żyje się jak w Europie, jest taka mieszanka w narodowościach i rysach twarzy że biorą mnie za swoją .

Siedzę w domu i szukam kolejnych szkół tanga, które jutro odwiedzimy.
- Marta, what happen with your phone??
- Nothing wrog, it doesn't work.What are you doing at home? whole day you sit in the building.
- I'm with my cute pupils of art. I’m teaching techniques.
- Ok, so I am not disturbing you.
- Don't worry. We are talking about u. U know Daniel Nacucchio?
- Gossips !!! hahaha. Y lo que dicen de mi?
- They are very intrested in your history.
- who is Daniel Nacucchio?
- A tango dancer. Champion at tango festival 2008. You will know him soon because he want know you.
- O dżisas, ale ja nie chcę Go poznawać, bo od mistrzów trzeba trzymać sie z daleka.- powiedziałam sobie w duszy.

No tak i rzeczywiście wrzuciłam w google i na youtuba jego nazwisko i wyskoczyła masa stronek. Hmm…poznać mistrz, to musi być interesujące, tylko że... że to Ja chciałabym być mistrzynią kiedyś dla kogoś.

Juro w planie jest wizyta w szkole tanga DNI, Cafe Tortoni gdzie na pierwszym piętrze jest szkoła tanga, potem Academia National del Tango i wszystko znów z Pilar.

A teraz słucham świerszczy, albo cykad, jeszcze nie rozpoznaję różnicy. Kota od kotki jak się chce rozróżnić to pod ogon się zagląda, ale ze świerszczami to chyba jest inaczej.

Dobranoc

Oto najlepsze śpiewaczki tanga (znajdźcie na youtubie):
Mercedes Simone
http://todotango.com/spanish/creadores/msimone.html;
Azucena Maizani
http://www.todotango.com/spanish/creadores/amaizani.html
a także Tita Merello, Sofia Bozan, Rosita Quiroga

poniedziałek, 15 lutego 2010

Dzień drugi. "The tango lesson".

"... gdy uczeń jest gotowy, Mistrz się pojawia..." stare chińskie przysłowie

Zanim zacznę tango w Buenos muszę sięgnąć do nie tak odległej przeszłości, kiedy to zaczęłam poznawać czym jest tango.

Dawno temu żyli sobie Królewna i Królewicz… i byłoby tak gdyby nie fakt że żyjemy w XXI wieku.
Moje tango przecież nie wzięło się z nikąd. Nie poleciałabym do Buenos gdyby nie Warszawa i... i Mój Mistrz Piotr Woźniak. Gdyby był najgorszym tancerzem tanga na świecie to i tak będzie moim Mistrzem, bo jest moim pierwszym nauczycielem, kimś kto zaszczepił we mnie miłość do tanga.
Tańczyć zaczęłam w wieku 9 lat. Preferowanym przeze mnie stylem był modern amerykański. Niestety w Polsce go nie było, był współczesny i tak przy nim pozostałam. Rozszerzyłam go o lekcje baletu klasycznego i tak ukształtowałam się na tancerkę. Wiele lat rozwijałam moje umiejętności taneczne, nigdy nie myślałam o tangu i nigdy o nim nie słyszałam. Taniec w parach kojarzył mi się zawsze z tańcem towarzyskim, którego nigdy nie lubiłam. W tańcu lubię czuć swobodę, a nie być krępowana przez partnera.

Jesienią 2006 roku poznałam moją Anię:
- Tańczysz tango argentyńskie?
- Nie, a czemu pytasz?
- Bo pasujesz mi do tanga.Ja bardzo chciałam tańczyć tango, ale…

1,5 roku później. Przedział pociągu relacji Krk-Waw siedzi wyyyyyyyyysoki mężczyzna:
- Jest Pani tancerką?
- Tak, a czemu Pan pyta?
- Bo wygląda Pani na tancerkę. Zwróciłem uwagę na Pani postawę, stawianie stóp i figurę. Jaki styl Pani tańczy??
- Taniec współczesny z elementami baletu klasycznego.
- A nie chciałaby Pani tańczyć tanga?? Szukam partnerki, a że jestem bardzo wysoki to wszystkie są za niskie do mnie, a Pani akurat jest słusznego wzrostu. I do tego obcasy.
- Obcasy ??!! Do tańca??
- Dziś jest milonga w Złotej Milondze, może się Pani ze mną wybierze??
- Nie dziękuję, nie interesuje mnie tango.
Pomyślałam wtedy, że to jakiś zboczeniec, że nie zna mnie, a „jakąś” milongę proponuje. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to milonga, i co to za miejsce Złota Milonga. Grzecznie podziękowałam jeszcze raz nieznajomemu i w strachu wyszłam z przedziału szukając innego miejsca, nawet za cenę spędzenia 3h na korytarzu.

Dwa razy już mnie historia z tangiem spotkała dlatego we wrześniu 2008 zrodził się pomysł by stworzyć choreografię współczesną z elementami tanga dla zespołu, w którym tańczyłam w Wawie. Pracowałam wtedy jako informatyk w jednej z warszawskich firm, w której funkcjonowała pomoc socjalna w postaci karty Multisport. Przejrzałam wszystkie szkoły i kursy tanga argentyńskiego, które akceptują te kartę. Musiałam znaleźć termin, który by mi i mojemu partnerowi najbardziej pasował. A z czasem było krucho. W ciągu dnia zasuwałam w pracy do godz: 17, a każdy wieczór od 18:00 do 22:00 spędzałam na zajęciach z baletu, tańca współczesnego czy z jogi. Niestety grafik miałam tak obłożony, że tylko poranki i nocne kursy wchodziły w grę.
W końcu w styczniu 2009 udało się. We wtorek kończyłam ostatnie zajęcia o 20:45, a kurs tanga ruszał o 21:15. Miałam 30 min by przejechać ze szkoły baletowej do WDA. O partnera nie było trudno, bo od roku kolega z pracy proponował mi kurs. Wtedy nie miałam czasu, ale i zraziłam się do tanga. Dlaczego zraziłam?? Ano, mój partner zaprosił mnie do Pałacu Kultury byśmy poszli popatrzeć na praktykę jaka w tym czasie się tam odbywała. Ujrzałam stypę zamiast tańca miłości i uczuć i tak się zdołowałam że stwierdziłam że za smutny to taniec dla mnie. Myślałam zawsze że to taniec miłości i radości, a nie smutku i żałoby. Ale czas leczy rozczarowania.
I tak w styczniu 2009 zaczęła się moja przygoda dzięki karcie Multisport. Naszym nauczycielem był nie kto inny jak sam Piotrek W. Tango to nie tylko taniec, ale i…i tu nie będę rozwijać wątku.
Na pierwsze zajęcia przyszłam w czarnym stroju baletowym (obcisły trykot i obcisłe spodnie) i butach balerinkach. Wyglądałam podobno co najmniej słodko i niewinnie .
Na drugie zajęcia założyłam już czarną spódnicę, czarna koszulkę na ramiączkach i sandały na obcasie. I tym urzekłam prowadzącego .
Trzecie zajęcia były „koszmarem” (hahaha). Mój partner się spóźnił na lekcję, więc żebym nie marnowała czasu Piotrek wziął mnie w swoje ramiona. On tancerz z dorobkiem tangowym , ja początkująca tanguera. Zastanawiałam się czy to moje nogi się plączą czy jego i moje razem, a na dodatek rozpraszało Nas moje notorycznie odpinające się ramiączko od stanika . Nareszcie zjawił się mój partner, i wreszcie mogłam się uspokoić po jeszcze niedawnych przeżyciach.
- Chcesz tańczyć ze mną tango?? Chcesz być moją partnerką?? Masz potencjał.
On zobaczył potencjał, a ja wreszcie zobaczyłam jakie strach może mieć wielkie oczy.
- Hmm…czemu nie, spróbować można. To nie potencjał tylko zasługa tego ramiączka.

Moja pierwsza próba z Mistrzem odbyła się w sobotę o 12:00 w południe zaraz po moim balecie. Będę mieć zawsze sentyment do sali na parterze w EDS na Kasprzaka. I zaczęło się Nasze tango. Na początku sztywne pokazywanie mi kroków w dalekim trzymaniu, aż w końcu podszedł do mnie i powiedział:
- Obejmij mnie tak jakbyś obejmowała bliską Ci osobę.
Ech…jak On mnie objął to wtedy zrozumiałam że nie chcę próbować tańczyć tanga, chcę je tańczyć.
Od tego czasu dostawałam od Mistrza dziesiątki maili z linkami z youtuba z Tangiem, muzykę i ciągłe rozmowy o tangu, o technice kroków, o estetyce. Faszerował mnie klasyczną muzyką tanga, gdy ja wtedy ją odrzucałam i wybierałam electrotango. Teraz to już zaszłe czasy i klasyka tanga jest tym czego wciąż szukam.
Zaczęły się ciągłe treningi w EDS na Jerozolimskich, głównie sala E. Teraz ilekroć przejeżdżam obok EDS patrzę w okna sali z sentymentem i łezką w oku, czy ktoś tam nie ćwiczy tak jak my kiedyś. Dzień w dzień spotykaliśmy się by podciągać moje umiejętności. Moje ciało nie stawiało oporu, dobrze wytrenowane nie miało przed sobą przeszkód fizycznych, lecz umysł nie przerabiał tak dużej dawki wiedzy jaką otrzymywałam każdego dnia. Kiedy przyswoiłam materiał intelektualny z dnia poprzedniego już serwował mi Piotrek kolejna porcję. Gdy po treningu szłam na zajęcia z baletu, jogi czy współczesnego czasem nie wiedziałam już jak się nazywam. Jednak w ciągu paru miesięcy nauczyć się dobrze podstaw jest wyczerpujące. Nie miałam materiału rozłożonego na lata tylko dni. Jednak to tez moja zasługa, gdybym nie miała przygotowania tanecznego nauka tanga zajęła by mi pewnie z 3 lata, i to na poziomie amatorskim. Piotr mnie kierował, ale to ja pracowałam, ja tańczyłam sobą, a nie on za mnie. W ciągu tych miesięcy nauki przeżywałam kryzys i kilka razy rzucałam w kąt tango, ale był to wynik przetrenowania. Ciężko jest też oduczyć się estetyki i nawyków z innych styli tańca, ale nie zamierzam tego robić tylko wykorzystać swoją wiedzę taneczną w pożyteczny sposób dla mojego tanga.
Warto było się wysilać, by teraz być gotowym jechać po dalszą wiedzę do Buenos. Najpierw trzeba skończyć podstawówkę i szkołę średnią by iść na studia. Potrzebowałam sporo czasu by wreszcie zrozumieć o co chodzi w tangu.
I jak na dobrego ucznia, a raczej uczennicę przystało wyssałam całą wiedzę tangową z mojego Nauczyciela. Dał mi całą wiedzę jaką posiadał, a teraz muszę iść dalej i tę wiedzę poszerzać.

Piotrze, dziękuję.

Dobranoc

P.S. "The tango lesson" reż. Sally Potter. To historia tanga i miłości Uczennicy Sally Potter i Mistrza Pablo Veron.

Dzień pierwszy. Poznajmy rodzinę.

„Ufaj domownikom, i nie słuchaj co mówią”


Buenos przywitało mnie upałem, ale i chmurami. Kolo południa byłam już w mieszkaniu. Jadąc taxi nie zrobiłam ani jednego zdjęcia, bo myślałam o tej przygodzie, tera dopiero do mnie doszło że jestem w sercu tanga. Jedyne słowa jakie mi się na usta cisnęły to : „Kur…ale tu jest zaje…” więc resztę sobie dopowiedzcie. A może też po prostu byłam i jestem zmęczona po podróży, która trwała 23h. Jednak adrenalina jaka jest we mnie nie pozwala mi zasnąć, więc siedzę i pisze do Was. Przypomniały mi się słowa tych co tu byli przede mną i mówili: „Tak sobie, brud, syf, robactwo, a milongi gorsze niż nasze” . No cóż sama muszę swoja opinie na ten temat wyrobić. Mieszkam w dzielnicy Palermo, czyli w dzielnicy tanga u Pilar. Palermo to największa dzielnica zaraz po centrum i świetnie usytuowana. Pilar jest starsza już emerytowana wykładowczynią literatury na Uniwersytecie w Buenos. Mieszkam sobie Ja, Ona i cisza. Byłam zaskoczona przyjęciem przez nią i jej syna Martina, który specjalnie dziś nie był w pracy by poświęcić swój czas na oprowadzeniu gościa czyli mnie po okolicy. Martin pracuje w TV przy produkcji hmm…jakiegoś programu artystycznego. Dostałam od razu od Pilar przewodnik po Buenos a także mapę. A ponieważ Ona ma czas zaproponowała, że od jutra pojedzie ze mną do każdej ze szkól bym bez problemu trafiła następnym razem. Okazało się że szkołę baletowa mam pod nosem, a do centrum tanga 10 min autobusem. Większość szkół tanga jest w Palermo natomiast szkoły baletowe są w centrum. Zrobiliśmy obchód po całej dzielnicy. Wiem już gdzie mam pralnie, supermarket, sklep z pieczywem, kafejki, kupiłam telefon argentyński i wiem jak dojść do głównej ulicy, z której odjeżdżają wszystkie autobusy. Martin świetnie mówi po angielsku więc dzięki temu mogłam poznać tez trochę historii miasta i Argentyny, jak to Martin stwierdził bardzo młodego kraju.
I jedno rzec musze, jeśli tu przyjechać to mieszkać u rodziny argentyńskiej. Całe mieszkanie obklejają karteczkami ze słowami hiszpańskimi, abym jak najszybciej się nauczyła. Dziś „tapetowali” dla mnie kuchnię i łazienkę. Oprócz tego opowiedzieli mi o pięknych historycznych miejscach tangowych, specjalnym miejscu Carlos Gardel, o dzielnicach zabytkowych, a także o najwyższym na świeci wodospadzie, do którego zamierzam się wybrać podczas całego mojego pobytu w państwie Evity Peron. W niedzielę zabierają mnie właśnie do San Telmo bym zobaczyła jak ludzie na ulicach tam tańczą tango i bym sama to zatańczyła. A na koniec dnia było poznawanie historii rodziny. Pilar przyniosła album rodzinny, a nadomiar tego okazało się że jej nieżyjący już mąż miał na imię tak jak mój ojciec..hahaha.

A teraz pada deszcz, jest duszno, siedzę na balkonie, słucham tanga Canaro i oczy mi się kleją. Zresztą widać to po moich wypocinach, co jakiś czas tylko patrzę czy jakiś pająk nie drepcze w moją stronę.

Dobranoc.

P.S. Od jutra fotki :).

Życie składa się z przygód.

"Życie to koń mijający nas w galopie" - z księgi Mądrości Wschodu


I wystartowałam...
Linie lotnicze: Iberia
Trasa: Krk-Waw-Madrid-Buenos.
Waga bagażu: 2 x 23kg
Bagaż podręczny: 10kg

Dzień przywitał mnie śniegiem, cały Kraków zasypało.
- Musicie mnie wypchnąć z zaspy. Całe osiedle zasypane. – powiedział Tata Maminek 
- Musimy pchać z przodu – odrzekła Mama Maminek.
- Tatry dziś muszą pięknie wyglądać. Kocham góry zimą. A tam będę mieć Andy w zasięgu ręki, co prawda nie mam sprzętu ze sobą, ale adidasy na spacer górski wystarczą. Jak już mózg zacznie mi parować to ucieknę w moje góry. Nie mogę uwierzyć że będę mieć tak blisko Tango, Buenos i Andy.
- Nie tęsknisz za górami??
- Tęsknie, ale one stoją i stać będą. W życiu wybieramy priorytety i wybrałam inny priorytet niż góry. Wiecie że gdyby nie Himalaje Aconcagua byłaby najwyższym szczytem świata. Ciekawe czy już płozy do samolotu doczepili, bo pas startowy cały zaśnieżony.
- Będziesz nocować na lotnisku, rosół ci tata przywiezie z domu.

Na lotnisku krajowym:
- Proszę położysz bagaż na wagę. Waga bagażu 29kg. Ma Pani drugi bagaż?? Bo pierwszy ma nadwagę 5kg.
- Tak mam. Plecak, ale lżejszy.
- Razem 49 kg.
- Ile dopłata mnie będzie kosztować??
- Ma Pani szczęście za piękne oczy. Nic.
- A czy w bagażu podręcznym mogę przewieźć leki, bo już mi się do walizki nie zmieściły, a/wie pan sraczka i te sprawy.
- A co Pani wiezie, bo tylko butelek niewolno.
- Amfę, proszę Pana.
- A drugo bagaż podręczny jaki??
- Laptop.
- To proszę amfę ukryć w laptopie i będzie dobrze.
- Dziękuję.
- Milej podróży

- Pasażerka Marta A. proszona do kontroli bagażowej
- Ups.
- Proszę otworzyć walizkę.
- Pan chyba nie wie o co prosi. Nikłe szanse by ja zapiąć potem. Siedziałam na niej całym ciężarem i dopychałam nogą.
- Damy radę.
- Zapewne .
- A to co ??
- Ciężarki :0. Wie Pan lubię być rozciągnięta, a te ciężarki zawiesza Pan na nogi i… . i tu zaczęłam opisywać do czego używam ciężarki.
- Podziwiam ludzi, którzy maja pasje.
- Dziękuje, ale czy Pan teraz może dopchać te walizkę.
- Tak proszę. Niech Pani weźmie dezodorant, może się przydać.
- Dziękuje, jest Pan szarmancki. Do widzenia.
- Do widzenia.

Podróż z Krakowa do Warszawy przeleciała w 40 min. Jakież ogarnęło mnie przerażenie gdy ujrzałam maleńki modelarski samolocik. On by się mógł w naszym mieszkaniu zmieścić. No nic trudno, jeśli się rozbije to w drobny mak.
Moja Kochana Warszawa przywitała mnie śnieżycą, ale od razu poczułam zapach Warszawskich milong, bo w końcu Warszawa była moją pierwszą szkoła tanga i…, ale o tym jutro.
Na odprawie celnej spotkało mnie jakże „mile” zdarzenie. Zostałam zmacana przez strażniczkę. Miło było że mnie pogłaskała, bo lubię to, a zwłaszcza jak po karku pomiziała bo mnie swędział. Zdjęłam pasek, a tu
Siedzę sobie i czekana odprawę a tu Piechu do mnie podbiega. Śmieszna rasa, jakaś skundlona. Pytam się grzecznie:
- Co to za rasa??
- Kundelek, pomieszanie małego pudla z yorkiem,.
- Ale jak do tego doszło? – Zadałam pytanie o oznakach nieświadomości jak powstają pieski.
- Znajomy krzyżuje pudelki miniaturki z Yorkiem.
- Ale to ten Pani znajomy krzywdę tym pieskom robi
- No tak , ależ czy nie jest śliczny?
- Śliczny to może i jest, ale jakiś nieszczęśliwy – powiedziałam zatroskana.
- Nie znosi podróży samochodem i cały samochód obrzygał, a teraz jeszcze na domiar złego śmierdzi.
- Jaki numer siedzenia Pani ma?
- 27A
Uff…to dobrze. Ja mam 20C. Miłej podróży, spokojnej i pachnącej życzę.
- Ja również.

Yorka z pudlem zmieszać! I wyszedł baranek.


A teraz siedzę w samolocie i lecę do Madrytu. Gorąco w samolocie jak cholera, ale za to interesujące towarzystwo. Paczka, hmm trudno to nazwać znajomych, bo spotykają się tylko podczas rejsów. Paczka pasjonatów pływania, którzy na oceanie mają spędzić dwa tygodnie w swoim i kapitana towarzystwie i przejść kurs instruktorski.
- A Ty gdzie lecisz??
- Do Buenos
- Do Buenos? Wakacje??
- Życie
- Tzn?? Po co lecisz??
- Tańczyć tango.
- Tak po prostu ?? tańczyć tango?? Zazdroszczę Ci.
- Czego.
- Odwagi, bo marzenia są dla odważnych. Ja nigdy nie miałem siły by zmienić swoje życie i spróbować chociaż robić to co chciałem. Wierz pozytywnie, na pewno Ci się uda spełnić to o czym marzysz, bo nie wyglądasz na kogoś kto się poddaje. Nie lubię latać samolotem, wolę jednak wodę.
- Mój brat powiedział mi wczoraj że On nigdy do samolotu nie wsiądzie. Jeśli by miał lecieć do Buenos to: najpierw przejechał by koleją transsyberyjską Azję, potem cieśniną…na Alaskę, a tam znów pociągiem Amerykę Północną aż do Buenos.
- To by 2 miesiące jechał.
- On wyliczył że miesiąc.
Wiele rozmów na różne tematy przeprowadziliśmy, i super jest poznawać ludzi, którzy spełniają swoje pasje. Słuchać i opowieści o podróżach o poznawani innych kultur, i…i czuć to co oni czują, czyli nadawać na tych samych falach.
Nie wiem kiedy minęła podróż, te rozmowy ją skróciły. 8h podróży już za mną. Ale najgorsze było przede mną. Powróciła trauma sprzed 2 lat, kiedy leciałam do Boliwii. Lotnisko w Madrycie jest MEGA, ale musiała ten strach zwalczyć. Całe szczęście ze wylądowałam na terminalu 4 a z 4s lecę dalej. Na początek odnalazłam kierunkowskazy z informacją jak długo należy podążać by dojść na S, całe 26 min. Sporo jak na jedne terminal, więc już się trauma mi włączyła, że znów będę podróżować po lotnisku, Inie daj Boże z noclegiem. Całe szczęście mam 6h do odlotu do Buenos.
Opis trasy na Terminal 4s, ale jeszcze nie wiadomo, do którego „gate’a”:
- 10 min prosto
- skręcić w prawo i 2 min tak iść
- 3 min prosto a potem szukać zejścia w dół. - O winda :0 – krzyknęłam z radości
- A teraz windą na -1 i pozostało Nam jeszcze 18 min do S
- a teraz pociągiem podziemnym w nieznane przez 10 min.
- Wysiadka i strzałka wskazuje że niby do góry i pozostało 8 min
- Schody odnalezione, na górę szybki wygodny wjazd i zostało nam 4 min piechotą i jestem na Terminalu 4S. Ale, która bramka do odprawy. Jak to na południowców przystało, brak ich zdecydowania mnie przerósł. Na Boarding pass’ie lub lepiej już hiszpańszczyzna zaskoczyć Was tarjeta de embarque napisali Hiszpanie bramka: RSU. Tzn. która?? R??S??czy U?? Wytężyłam wzrok i znalazłam tablicę z odlotami gdzie widniał napis: Buenos Aires, 00:45, gate U. Uff…
A teraz siedzę w kafejce, jakaś Brazylijka przede mną grzebie cos w necie, chyba się tak samo produkuje jak Ja. Tyle że ona jakaś taka poważna i kaszle na mnie, a ja siedzę słucham tanga i uśmiecham się, bo znów czuje zew przygody. Chyba łyknę cos na grypę, bo Ona mi zarazki oddaje, a w Buenos cos na biegunkę. Dobrze że mam worek leków .

5h na lotnisku minęło szybko i przyjemnie. Towarzyszył mi laptop i moje myśli. Chyba do mnie wciąż nie dociera gdzie lecę. Kolejna przygoda w życiu. Życie składa się właśnie z takich przygód. Z każda godziną pojawiały się coraz większe tłumy podróżnych, aż w końcu wybiła godzina 00:00 i udałam się na boarding. Już po raz kolejny zauważyłam niecierpliwą krew południowców. Tłumnie walili do odprawy. A przecież samolot bez nich nie wyleci, skoro już stoją w kolejce i to nawet w 5 do jednej odprawy to każdy zostanie wpuszczony na pokład. Tak czy siak dotarłam na swoje miejsce, jak zwykle na skrzydle, choć uwielbiam łatać na ogonie tam najlepiej czuć siłę silników. A dziury powietrzne są największą atrakcją, wtedy czuć adrenalinę jak nagle ni stąd ni zowąd samolot spada w dół, po chwili znów spokojnie podnosi się do góry. Pamiętam „mój pierwszy raz” samolotem . Trzymałam sąsiada za rękę i z wrażenia, a raczej ze strachu wbijałam mu paznokcie w dłoń, a potem się dziwiłam czemu on taki purpurowy się robi. Od tamtego czasu „zaliczyłam” już sporo lotów i wciąż lubię podróżować samolotem, zwłaszcza jak przelatujemy nad górami są niesamowite widoki.

Nawet nie wiem kiedy minęło te 13h w samolocie relacji Madryt-Buenos Aires. Po wystartowaniu zdążyłam tylko skonsumować paskudna samolotową kolację i zasnęłam.
Obudziłam się na równie paskudne śniadanie. Sam lot byłby nudny, bo same chmury, chmury i chmury gdyby nie złote, olśniewające słońce i… i przygoda w samolotowej toalecie. Zastanawiam się jak wysocy i „wielcy: ludzie dają sobie w niej radę. Całe szczęście że mam ubezpieczenie, bo mogłam wyjść z niej poobijana. Dla tych co nie latają przestroga: „Lepiej wszystko załatwić na lotnisku, niż potem głową bić o drzwi”.

Po 13 przespanych przeze mnie godzinach wylądowaliśmy. Po raz drugi ujrzałam lotnisko w Buenos. Pierwszy raz gdy koczowałam całą dobę na nim oczekując samolotu do Boliwii. Teraz już tylko na chwilę. Zaraz po wyjściu z samolotu do rękawa, zostali zatrzymani wszyscy obcokrajowcy nawet Hiszpanie, a pierwszeństwo mięli Argentyńczycy. I w ten sposób rozgorzała dyskusja wśród obcokrajowców. Jak się dowiedziałam dyskusji wszyscy byliśmy z Europy, a większość to wysocy, brzydcy Angole ,ale sympatyczni. Zaskoczył mnie fakt iż amerykanie, Kanadyjczycy czy Australijczycy muszą płacić „haracz”.
Na lotnisku czekała zamówiona już dla mnie przez Martina syna Pilar, u której mieszkam, taksówka (140 peso czyli około 100PLN). Podałam tylko numer rezerwacji, i adres pod który miałam być odtransportowana. W Buenos przywitał mnie piękny sms: „Powodzenia w nowej przygodzie. Oby szczęście Cię nie opuściło. Moje marzenie zaczeka”, Ja też zaczekam. I tak zaczęła się moja przygoda w Buenos….


Dobranoc