wtorek, 16 marca 2010

Dzień dwudziesty ósmy, 14 marca. Yerba Mate (link).

"Po trzech czarkach rozumie się świat, po upiciu giną wszystkie smutki"

Mój pierwszy teledysk :)
http://www.youtube.com/watch?v=clkiWFXkSJ8

Droga do Merlo:
http://www.youtube.com/watch?v=fWK1oC6RWwI

Kolejna niedziela, i kolejny rodzinny obiad. Udałam się po raz kolejny do Merlo i do Giseli. Ale tym razem zaproszenie na obiad dostałam od rodziców Diega, czyli narzeczonego Giseli.
Najpierw przywitał się ze mną pies, ten z tych co jak mu się szczeki na czyjejś ręce lub nodze zatrzasną to odgryzie, a nie puści. Pochyliłam się nad psina, a on mnie od brody po czoło językiem wylizał. No cóż i po makijażu. Rodzina, Matka z Ojcem, Diego z Gisela, Brat z Dziewczyna, Siostra z Narzeczonym, Ciotka z wujkiem, druga Ciotka bez wujka, Babcia i Prababcia - obie wdowy przyjechały do Buenos po II wojnie światowej.
Hmm... i Ja pośród Włochów i Argentyńczyków.
- Jaka ona śliczna - wrzeszczy do mnie Babcia Włoszka - Ona męża tu znajdzie. Taka dziewczyna nie może być sama. Wolisz Włocha czy Argentyńczyka??
- Gisela, możesz wytłumaczyć Babci że ja tu przyjechałam po tango, a nie po męża.
- Nie przejmuj się, to tylko Babcia.

Tak, tylko Babcia, która pół południa mi zatruła.
Obżarłam się jak świnia, mięsem z grila. Co podawano? Nie jestem w stanie stwierdzić, na pewno był raz pollo (kurczak) i raz świnka. Ryż z warzywami, gotowane ziemniaki z jajkiem, i sałatka. Winkiem popiłam i w autku zasnęłam. Kultura ze mnie chodząca. To winko ichsze to taki sikacz pospolity, tyle że tanie i większość Argentyny popija. Do obiedzie można dostać zazwyczaj wino lub coca cola. Zauważyłam że tu z namiętnością ludzie rozkoszują się całym koncernem coca-cola. A jak poprosi się o wodę to:
- Proszę wodę do obiadu.
- Dietetyczną czy kaloryczną, hahaha

Do Buenos powoli zbliża się jesień. Temperatura jeszcze w minionym tygodniu sięgała 30 stopni dziś to zaledwie 22. Nie pada jeszcze deszcz, i mam nadzieję że dla mnie nigdy już padać nie będzie. Zadziwia mnie błękit tutejszego nieba i w zimę przy takim niebie i słońcu musi byś pięknie i chce się dalej żyć.

Południe spędziliśmy w Tigre (http://en.wikipedia.org/wiki/Tigre,_Buenos_Aires). W miejscowości gdzie można zrobić zakupy tutejszych wyrobów. Diego zakupił zdjęcia swojego idola Elvisa, oraz drzewko szczęścia, Gisela sok do picia, a ja?? swoją pierwszą MATE czyli "kubeczek" do parzenia Yerby, no i swoją pierwszą Yerbe. Niosłam ją do domu z namaszczeniem. Powiedziano mi że kto pije mate ten nigdy nie opuści już Buenos. Więc popijam teraz codziennie, i wierzę w ten zabobon. Nic mnie to nie kosztuje, bylebym tylko normalna była po tej Yerba Mate.

W Merlo po drodze do domu, zatrzymaliśmy się przy barze, by pogratulować jakiemuś znajomemu małżeństwu Diega przyszłego potomka.
- Zostańcie przyjaciele na jednego!!!
- Nie, jedziemy do domu.
- Właśnie oglądamy mecz.
- Nie - stanowczo powiedziałam, mężowi owej ciężarnej. Chyba byłam nie wyspana po ostatniej milondze. - Nie trawię piłki nożnej.
- Co Ty opowiadasz, przyjacielu? W Argentynie najpierw jest piłka nożna potem reszta.
I tak obraziłam dumę Argentyny.Facet był wyjątkowo narzucający się. Marudził dobre 15 min, już miałam ochotę w zęby mu dać, bo nie rozumiał jak mu 3 razy odmówiłam zostania na meczu!!!

Na Mate wygrawerować kazałam sobie moje imię. Teraz wszędzie będzie ze mną jeździć , a w Polsce o Buenos przypominać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz