czwartek, 27 stycznia 2011

Dzień trzysta piętnasty, 25 styczeń. Bingo.

"Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy"

I jak tu zacząć dzień by nie było nudno, co zrobić by „wierni fani” tego bloga znów nie byli znudzeni, znużeni, senni? A no nic tylko zderzyć się z rzeczywistością i poddać się realiom. Dzień jak co dzień, czyli ja na plaży a Niki w hotelu z laptopem,, oh przepraszam Niki w ślicznej kafejce z WiFi popijając kawę nie z tej ziemi. Po ciężkim dniu na plaży udałam się dokładnie w to samo miejsce by spożyć przepyszny sok ze świeżych owoców.
- Proszę menu – powiedziała Starsza Pani
- Dziękuję.
Spoczęliśmy z Niki przy jednym ze stolików, uruchomiliśmy nasze elektroniczne zabawki i przystąpiliśmy do czytania lektury „Menu”.
- Co podać – zapytała starsza Pani
- Dwie sałatki tę i tę.
- Dobrze.
Starsza Pani odwróciła się do nas plecami, przystanęła i jakby zamyśliła, a my zrozumieliśmy że chyba albo niedosłyszała albo wiek jej już w pracy przeszkadza. Po chwili stanęła twarzą w twarz z nami i z uśmiechem odrzekła:
- Sałatek nie ma o tej porze.
- A co jest?
- Sandwiches – odrzekła
- To prosimy dwa sandwicze z serem i szynką, pomidorem i z wszystkim co jest w zestawie.
- Dobrze – znów Starsza pani rzekła i odwróciła się do nas plecami, bo za moment popatrzeć nam prosto w nasze radosne oczy i rzekła:
- Sandwiczy tez nie ma o tej porze.
Zdawało mi się że i Niki przez moment zapomniał języka castellano, był chyba w nie mniejszym szoku niż ja.
- A co jest? Co podajecie o tek porze.
- Tosty z szynką i serem na białym chlebie.
- Dwa proszę.
- Nie proszę Pana, nie podajemy dwóch a sześć.
- Niech będzie sześć, tylko czy na pewno je podajecie o tej porze?
- Tak. Czy coś jeszcze?
I gdy chcieliśmy złożyć zamówienie na napije Starsza Pani si odwróciła i odeszła.
- Proszę Pani - krzyknął Niki.
- Tak?
- I sok ze świeżych owoców.
- I coś jeszcze? – i odeszła
- Niki, a Twoja kawa? – spytałam cicho gdyż widziałam już jego zażenowanie i chęć opuszczenia lokalu, jakże ślicznego i z jakże dobrą kawą.
- Nic nie będę pił!!!
Młoda kelnerka, szybko się zorientowała że klient jest niezadowolony i szybko podbiegła pytając:
- Przepraszam, ale chciałam się upewnić czy dwa soki czy jeden?
Niki nie był w szoku, był lekko mówiąc wkurwiony i zapomniał języka w przysłowiowej gębie.
- Jeden sok i kawa – odrzekłam
- Cortado !!!
Ale mimo wszystko warto było przeprowadzić tę dłuuugą konwersację, sok, kawa i tosty były pyszne.

Wieczorem wzięło Nas jak zwykle na romantyczną kolację i stracenie aż 100 peso w kasynie.
- Grałaś kiedyś w Bingo?
- Tylko w takie dla dzieci
- A potowarzysz mi teraz?
- Zwariowałeś, starta kasy??
- Nie zapominaj że w Bułgarii zagrałem tylko dwa razy i za drugim razem wygrałem 20 000 dolarów dlatego przyjechałem tu na wakacje, a potem…a potem to tak jak z Tobą było czyli zostałem. Początkujący mają szczęście.
- Ale jak ty to zrobiłeś że tyle ugrałeś, a dziś tylko max 300 peso!!!
- W ostatni dzień miesiąca jest kumulacja.
- To w poniedziałek idę w Buenos do kasyna.
- Hahahaha, ale pamiętaj że wygrywa się gdy gra się rzadko czyli raz na dwa miesiące.
Niestety szczęście mi nie dopisało, jedynie ból głowy od kopcących graczy. Jedyne co mnie zdziwiło że przeważająca liczba graczy w całym kasynie to kobiety :). Mimo braku BINGO spędziłam wyśmienity wieczór.
A potem…a potem to tak jak Niki powiedział, romantyczny spacer we dwoje po plaży.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Dzień trzysta czternasty, 24 styczeń 2011. Plaża czy wysypisko śmieci.

"Nie brak nam spotkań na szczycie. Jedyną rzeza jakiej nam brak to wynik tych spotkań"

Kolejny dzień byczenia się i nudzenia na plaży, tylko brzuch rośnie w szerz. Smutne ale prawdziwe robi się powiedzenie że południowcy to brudasy. Ogarnęło Nas dziś przerażenie. Razem z Niko postanowiliśmy wybrać się na romantyczny godzinny spacer plażą w San Bernardo. Zachód słońca, rześki powiew, zapach oceanu, my dwoje, i...i WYSYPISKO ŚMIECI. To niewiarygodne jak Argentyńczycy nie szanują swojego domu a już nie mówiąc o świecie. Zaczynam uważać że dobrze że to biedny kraj i nie stać ich na podróże bo cały glob wyglądałby tak jak Buenos Aires i ta plaża, czyli jeden wielki śmieć. Butelki z coca-cola, papiery, plastikowe torby, torebki, kolby skonsumowanej kukurydzy, stare leżaki i wiele innych odpadów, a wśród tych różności bawiące się dzieci, całujący się zakochani, wypoczywający i chłonący promienie słoneczne wczasowicze.
Kiedy tak patrzyliśmy na to wszystko wydawało nam się że jesteśmy w slamsach w Buenos Aires lub w Rio de Janeiro, na tym tle rozgrywane były mecze plażowej piłki nożnej, czyli typowy obraz biedy. Tym bardziej utwierdziłam się że po wielkiej euforia tangowa przeplata się z szarymi realiami. Czy w tym świecie chce wychowywać nasze dzieci? Nie, ale czy uda nam się je ochronić od "kultury" ich rodaków? Zrozumialam dlaczego Argentyna me jednych z lepszych na świecie piłkarzy, to sport dla biedoty, nie wymaga nawet butów, ani ubrania, ani specjalnych bieżni, można grac na asfalcie, piasku, w błocie, nie potrzeba nawet profesjonalnej piłki nożnej, wystarczy szmacianka.
Czasem przystanęliśmy by wysłuchać plażowych orkiestr grających skoczną muzykę latynoską czy wręcz salsę. Dlaczego grają? Przecież nie żeby umilić plażowiczom opalanie tylko by zarobić parę grosza.
- Czy ktoś sprząta plaże wieczorem? - pytamy kierowce taxi
- Tak, każdego ranka sprzątane są śmieci.
- Ale chyba musielibyście zatrudniać oddział wojskowy do niesprzątnięcia tego śmietnika?
- Niestety to prawda, i nie udaje nam się u sprzątnąć plaży ze wszystkich odpadów życia codziennego, to smutne że Argentyńćzycy tacy właśnie są, bałaganiarze i brudasy.
Może dlatego że jak zawsze żyję w świecie moich marzeń nie dostrzegam ubóstwa i czasem prymitywizmu tego kraju tranie nazwanego trzecim światem. Myślę o Polsce, o tym dobrobycie który my Polacy w naszej ojczyźnie mamy, i gdyby nie Tango a teraz także i On moja noga by tu nie stanęła chyba po to by wejść na Aconcaguę, do której powoli zmierzamy. Europa to kontynent nie wart opuszczenia, mamy tam wszystko: góry, oceany, morza i dobre życie.

Dzień trzysta trzynasty, 23 styczeń 2011. Rica, calientita chipa.

"Na sex-appeal składa się w połowie to co kobieta ma, a w połowie to co myślą, ze ma"

Plaża, słońce, woda i nuda. Co można robić w upalny wakacyjny dzień nad wodą? Zazwyczaj zażywamy kąpieli słonecznych, pląsam w wodzie, i...i objadamy się. Zwyczajem jest że na plaży czy jesteśmy głodni czy nie z nudów zapychamy swoje żołądki każdym paprochem typu fast-food. Każdego dnia Argentyńskie plaże stają się jednym wielkim placem handlowym.
Mijający się w biegu obwoźni sprzedawcy oferują: choclo czyli gorącą gotowaną kukurydzę, milanesa z frytkami czyli nic innego jak polski schabowszczak tyle tylko że ten tutaj przypomina gumę spod butów treningowych, hot-dog, media-lunas czyli słodkie rogaliki, prażone orzeszki, lody i masę innych wysokokalorycznych przysmaków. Można także się zaopatrzyć w świecidełka, spódnice, shorty, bermudy, czapeczki z daszkiem, reczniki i etc. I kiedy tak sobie leżałam i się nudziłam próbując spalić resztę swojego ciała moja także reszta umysłu weszła w zdziwienie.
Dość że plaża zmienia się każdego ranka w pasaż handlowy to na dodatek w dom rozpusty. Leżę sobie, odliczam godziny do końca mojej nudy i nagle prosto w moje uszy 50-letnia, a moze starsza grubsza Argentynka krzyczy:
- Rica, calientita chipa (czytaj: cipa)
- No nie, napalona wulgarna kobieta, a tu tyle dzieci - pomyslalam
Dziesiatki mysli przewinelo mi sie wtedy przez szare polkule, az wreszcie sie uspokoilam gdy zobaczylam taka pyszna, goraca cipe.

sobota, 22 stycznia 2011

Dzień trzysta dwunasty, 22 styczeń 2011. Rosja w Argentynie.

"# Świat cały jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki"


Ni z gruszki ni z pietruszki będzie dziś opowiastka. Kiedy tak spacerowaliśmy uliczkami Villa Gesell napotkaliśmy sklepik z rosyjskimi oryginalnymi pamiątkami i ruską babę sprzedającą ruskie babuszki!!!
A oto dowód zakupu:

Dzień trzysta jedenastry, 21 styczeń 2011. Marzenia.

"Nawet marzenia walczą ze sobą"

A miało być tak pięknie, a miało być wszystko a pierwszy raz nie udaje mi się już, zaraz od razu spełnić wszystkich marzeń, podobno nie można mieć wszystkiego. Bzdura!!! To tylko zależy od Nas, ale zawsze na przeszkodzie stoją pieniądze.
Dziś jakoś był ciężkawy dzień, pierwszy dzień w San Bernardo, miasteczko chyba bardziej tętniące życiem, może dlatego że więcej ludzi, a ludzi może więcej bo i taniej. Plaża, ocean, słońce jednym słowem dla mnie NUDA. Jestem tu, czemu? Bo On jest, a nie jest z mojego świata więc ja próbuję wejść w Jego świat przez Niego proszona choć...choć.
I tak walka z marzeniami rozpoczęła się w mojej głowie. Kocham Niko za to że się stara, że chce mi stworzyć dobre życie, tylko że ja tego nie wymagam, ja chcę być TYLKO szczęśliwa z Nim i podążać ze swoimi, naszymi marzeniami. Tak marzenia to rodzina, tango, góry i podróże to za czym tęsknię. Wszystkie co sobie wymarzymy możemy mieć tylko musimy wiedzieć jak uporządkować te marzenia. Niko pracuje całymi dniami mimo że są wakacje, takie są smutne realia Argentyny, brak czasu dla rodziny jeśli się chce tu przeżyć jakoś jak przysłowiowy Biały Człowiek. Z naszego bycia razem staram się wykradnąć każdą chwilę by być przy nim blisko. Gdy pracuje a ja jestem blisko to siedzę i patrzę na Niego, gdy śpi tulę i głaszczę, patrzę, a potem pozostaje msm, smsy, telefony. A gdy nie pracuje to słodka ośmiolatka mi go wykrada. A góry? no cóż chwilowo pozostają w pragnieniach, ale to się zmieni, i to szybko. Dobrze że mam Moje Tango i Moje Buenos Aires skoro nie mam... .

I tak cały dzień rozmyślań, rozmów, łez, i pocałunków minął.
Niby mam wszystko, i o nic się nie muszę martwić, ale czy kanarek w złotej klatce może latać?

Dlatego zaczęłam zbierać grosz do grosza by otworzyć drzwi klatki, i by z Nim wyfrunąć w poszukiwaniu południowego ciepłego i zmiennego wiatru.

Dzień trzysta dziesiąty, 20 styczeń 2011. Gracias Luis.

"Szczęście zdobywa się pod warunkiem, ze się go nie pragnie zdobyć"

Kim jest Luis?? Hmm...Who Knows. Nikt nie wie kim jest Luis, ale wszyscy wiedzą czym jest jego ulubione danie kluski z szynką, serem i sosem grzybowym, oraz filet z ryby i frytki.Dziś Luis zafundował Nam obiad, co prawda odgrzewany, ale... no właśnie najlepsze jest to ale. Wczoraj jak zwykle udaliśmy się na kolację na tak zwane "miasto" czyli centrum. A jak wygląda centrum każdego wypoczynkowego miasteczka nadmorskiego to każdy wie czyli dłuuuuuuuuuuugo deptak ze sklepikami, restauracjami i gdyby nie ocean, morze lub jezioro to powiesić by się szło. Do "centrum" nie dotarliśmy, zabrakło motywacji. Stanęliśmy w kolejce po paszę na wynos. I jak to na każdego rdzennego Argentyńczyka przystało i tu zamieszanie, nikt nie pamięta co zamawiający zamówił, a czas oczekiwania no cóż jak sprzedawca sobie nie zapomni że jest w pracy to w 20 min z siatką można wyjść. My byliśmy tam, tłum ludzi i...i Luis, tzn musiał tam być bo siatka z jedzeniem na niego czekała.
- Nikolay!!! - wrzeszczy kasjer - twoje zamówienie jest gotowe
- Ile??
- 70 peso
- Dzięki
Niko wziął jedną siatkę z kurczakiem, mięsem, sałatką i frytkami i odwrócił się na pięcie, po czym słyszy:
- Nikolay, twoja druga siatka z zamówienie.

Hmm...nasze zdziwienie trwało, krótko gdyż na wakacjach staramy się nie obciążać naszych mózgów drobiazgami typu: myślenie. Całą drogę nas jednak męczyło pytanie: "Co jest w owej drugiej siatce, bo chyba ten kurczak nie jest aż tak wielki?".
W hotelu Arena@rena w jadalnie rozwiązaliśmy supełki i...i ku naszym oczom pojawiła się karteczka z napisem: LUIS. Biedny Luis dziś nie zje kolacji.
A My za 70 peso mamy dwie kolacje, głupi ma zawsze szczęście, a może nie my głupi tylko Argentyńczycy zakręceni.

I tak dziś zmieniliśmy wypoczynek w Villa Gesell na San Bernanrdo miejsce oblegane przez klasę średnią, w przeciwieństwie do Villa Gesell gdzie udają się bardziej zamożni mieszkańcy Argentyny. I znów zanurzam się w Oceanie Atlantyckim, i myślę co za ironia losu dała mi: TANGO, GÓRY 7000, OCEAN i ... i CIEBIE.

środa, 19 stycznia 2011

Dzień trzysta dziewiąty, 19 styczeń 2011. Villa Gesell.

"Nawet marzenia walczą ze sobą".

Zabrać rodzinę na wakacje a samemu oddać się temu co "przyjemne i urocze" czyli pracy. I tak Niko udał się na długo oczekiwane wakacje, spakował walizki i zabrał to co niezbędne czyli Je, dwie najważniejsze obecnie w jego życiu kobiety,
, a może i trzy, któż to teraz wie i wyruszył w podróż. Życie potrafi być ironiczne, one po dluuuugim i ciężkim roku pracy czyli Mała po roku zabaw w szkole i na podwórku, a Duża po roku tańczenia tanga i obijania się zasłużyły na wakacje. Duży zabrał ze sobą grzecznie bez kaprysu na twarzy swoich przyjaciół czyli Laptopa, dwie komórki i Nextel'a i spędza z nim ... no właśnie spędza z nim całe dnie, a One dwie najważniejsze kobiety w jego życiu byczą się w oceanie i w basenie hotelowym. Wieczorem Duży zostaje dodatkowo przez Nie wykorzystany i wyprowadza je na wieczorny spacer, napojenie, nakarmienie i do lunaparku, a w nocy gdy One szusują po świecie internetu On szusuje po świecie cyfr i cyferek.
- Cześć Niko - telefon z pracy
- Część Leo.
- Fajnie masz tam na plaży
- Tak Leo, full dostęp do WiFi i zasilnie elektryczne.
- Słuchaj wysłałem ci nowa robotę. Zdążysz to zrobić na czas.
- No hay drama Leo, mam jeszcze półtora tygodnia wakacji, słońce, piasek, dwie piękne kobiety u boku i ochotę do pracy.

I tak Villa Gesell do, której udaliśmy się na wakacje opływa w blasku słonca, tłumu ludzi i dobrej zabawy. Szkoda tylko że Niko nie ma dla Nas czasu, to wakacje dla niego ale bez Niego, to wakacje z Nim ale bez Niego, po co Nam te wakacje skoro jego Nam brak?
Czy życie w Argentynie tak właśnie wygląda? Ci co marzą o tym kraju a raczej o stolicy Tanga niech przestaną marzyć, bo jeśli nie są milionerami albo nie mają szczęścia w znalezieniu pracy, nie zagrzeją tu miejsca lub...lub będą tęsknić tak jak ja tęsknię za tym co było i może już nie wróci. Moje życie się drastycznie zmieniło, nie ma mnie w tym nowym życiu, jest ktoś inny, ale czasem trzeba wybrać Miłość czy My sami?