środa, 24 marca 2010

Dzień trzydziesty szósty, 22 marca. Atak Ruskich.

"Psy odkrywają zające w trawie, wino odkrywa myśli w sercach"


(na zdjęciu moje miejsce lekcji tanga)Nie sądziłam że w Buenos Aires będę jeść ruskie pierogi i to własnej roboty. A doszło do tego tak: Poniedziałek, piękny jesienny dzień, prawie 30 stopni, gorąco i duszno. Po dołującym powitaniu mnie przez moją Polską rzeczywistość, udałam się na lekcję tanga. Po raz pierwszy nakręciłam moje tangowe "wyczyny" i potem długo się zastanawiałam czy obejrzeć filmiki czy narazie się nie dołować. Uff, przeszło bez boleśnie. Gdy tak czekaliśmy w kafejce na Anetę zrodził się pomysł by może skonsumować coś w trójkę w porze kolacji. W końcu nasz gość z Polski dołączył do nas;
- Marta, jedziemy do mnie robić pierogi.
- Proszę, jakie pierogi.
- Twój profesor zażyczył sobie polskich pierogów, jego ulubionego dania odkąd po raz pierwszy Polska go ugościła.
- Ale w taki piękny dzień będziemy gotować pierogi?? A jakie??
- Zażyczył sobie ruskie.
- Co?! i jeszcze ruskie, też je lubię ale to roboty w cholerę.
- Wiesz to może z owocami??
- Mi to obojętne, bo też lubię, ale napewno szybciej je zrobimy.
- Tzn. Marta ty zrobisz, bo ja nie lubię gotować.
- Hmm... no cóż damy radę w trójkę. Zrobimy ruskie, nie róbmy siary.

W sklepie zapanował haos. Próbowałyśmy wytłumaczyć że potrzebujemy biały ser, i dostałyśmy, ser ricota.
- Wiesz Aneta, jak coś nie wyjdzie to zwalimy na ser.
- hahaha, masz rację. a wiesz ile czego nam trzeba?
- Nie, nie ważne jak to moja mam mówi "Na oko".

Wsiedliśmy wszyscy do "limuzyny" czyli 20-letniego a może i więcej letniego mercedesa i "pomknęliśmy" przez Buenos Airejskie korki uliczne. Tylko że te korki mimo iż są jak wszystko tutaj taaaaaaaaaaaaaakie duże to się szybko je pokonuje. Kolejna rzecz mnie znów dziwi, że pomimo iż często brak pasów dzielących jezdnię, i prędkości, czasem chaosu nie ma tu stłuczek. Dla mnie to miasto spełnionych marzeń, a tango tutaj to królestwo, i jak jeszcze raz od kogoś usłyszę że nie trzeba do Buenos jechać by się go uczyć to odpowiem: "Oczywiście że pierogi można i zjeść w USA czy w Buenos, ale nie będą zrobione z polskiej mąki", to tak jak jeść gruzińskie chaczapuri w polskiej knajpie gruzińskiej :).

- Dziewczyny, ale co do pierogów, wino? białe, czerwone?
- Jakie wino, browar !

I tak w domu u Anety z pomocą naszej książki kucharskiej czyli internetu, dobrałyśmy pierogowe proporcje. "Profesorka" zagoniłyśmy do obierania ziemniaków i zmywania naczyń, a my przy dźwiękach salsy, a potem polskiego rocka robiłyśmy, ja ciasto a Ona farsz. Nawet z brakiem naczyń sobie poradziliśmy, butelka po piwie posłużyła za wałek, a jakiś plastykowy kubeczek posłużył za wykrawarkę kółek w cieście. W końcu drużyna RR (trochę w odmiennym składzie) zasiadła do lepienia pierogów.
- Marta, czy on musi ślinić ciasto kiedy zlepia brzeg pieroga.
- Nie martw się ugotujemy jego pierogi osobno, zresztą wszystko się wygotuje :). Widocznie Argentyńczycy tak mają, Oni się niczym nie przejmują, dlatego chyba są szczęśliwi. Wczoraj mi powiedział: "Żyj chwilą, czerp wszystko z pobytu w Buenos, bo życie jest krótkie i zaraz może na nas drzewo spaść i nas nie będzie. Nie płacz, życie samo się rozwiąże".
Ale mimo to przyniosłam kubek wody do klejenia pierogów. I tak o 20:00 zaczęliśmy konsumpcję, popijając ciemnym i jasnym Quilmesem. Potem były tańce domowe czyli tango, salsa i rock&roll, kolejna lekcja tanga!!! Aż w końcu wylądowałyśmy na milo w Canning. Parę minut przed 24 wydawało się jakoś bardzo pusto, można było potańczyć. Nagle po 24 zrobił się tłum, ale taki że coś takiego to widziałam tylko w Sunderland w sobotę. Zniknęła cała przyjemność z tańczenia, ale pojawiła się jak zawsze żywa muzyka i wszyscy już czekali na pokaz. Niestety nie dotrwałam do pokazu, zawinęłam się o 2.
- Dlaczego Pani ze mną nie chciała zatańczyć? - Takie pytanie usłyszałam gdy jak huragan mknęłam między stolikami do wyjścia. Fakt, nie miałam ochoty gnieść się w tym tłumie i co chwila dostawać łokciem między łopatki i słyszeć co chwila - Przepraszam.
- Pani już wychodzi? A właśnie chciałem z Panią zatańczyć - kolejny zdziwiony.

Buenos Aires niby takie duże, ale stałych bywalców milong już rozpoznaję. Wielu jest takich, których codziennie mogę spotkać na milo. I miłe jest uczucie kiedy witają mnie już z daleka. Miło być zaakceptowanym w jakże obcym mi środowisku, gdzie dla nich jestem turystą, a może już nie. Mój kontakt z nimi nie jest wielki. Zaczyna się zawsze od pytań jak mój hiszpański, jak pobyt w Buenos, a kończy po przetańczonej z nimi tandzie. W Canning podobała się nam starsza para. Wtuleni w siebie jak dwa gołąbki podczas zimnego zimowego dnia.
Tak chciałabym na starość bujać się w rytm tanga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz