piątek, 19 marca 2010

Dzień trzydziesty drugi, 18 marca. Polska to gdzie? (link).

"Wiedza to skarb, który zawsze podąża za właścicielem"


- No clases de ballet, hoy?
- No, hoy y mañana yo no tengo clases de ballet porque el hermano de Marie (Mi Maestra) casa mañana, y ella va a alguna parte.

I tak zaczęło się moje hiszpańskie tłumaczenie Pilar dlaczego dziś nie idę na balet. Uff przebrnęła, ale staram się mówić, a raczej pytać i powoli krótkimi zdaniami opowiadać co się wydarzyło. Pilar zawsze z rana tłumaczy mi kolejny czasownik i jego odmianę. Wczoraj doszłyśmy obie to porozumienia że codziennie będę z nią odbywać godzinną lekcję hiszpańskiego, bym wreszcie powoli zaczęła się swobodniej dogadywać. Muszę tu zaznaczyć iż Senora Pilar jest wykładowcą literatury na Uniwersytecie. Codzienny kurs hiszpańskiego powinien pchnąć mnie do przodu. Otaczający mnie ludzie często mówią mi że bardzo szybko się uczę, że tak naprawdę nigdy nie mam książki otwartej, nie czytam słówek a się dogaduje. Tylko ja zapomniałam im powiedzieć że 4 lata uczyłam się w klasie z poszerzonym językiem francuskim i na maturze go zdawałam. Nic trudnego nie jest dla mnie przerobić znajome mi słówka z francuskiego na hiszpański. A oni myślą że ja taka zdolna. A niech tak myślą :).

Wczoraj (czwartek) odwiedziłam wreszcie jeden z mega-marketów, czyli coś w stylu Tesco z wszystkim i niczym.A najbardziej z wszystkiego spodobał mi się sklep spożywczy, wszystko w nim znalazłam, nawet dziesiątki odmian pieczywa, serów i warzyw. To był dla mnie raj. Zatrzymałam się przez chwilę przed stoiskiem z rybami, miałam już coś kupić gdy nagle, zauważyłam że to owoce morza, za którymi nie przepadam. No właśnie wtedy najbardziej brakuje mi szczegółowego hiszpańskiego. Cały czas nie mogę się upewnić czy Suvisante de la ropa to płyn do płukania czy do prania i od kilku dni mnie to nurtuje, bo go potrzebuję.

Mimo iż jestem tu ponad miesiąc dopiero dziś zauważyłam że kobiety w tym dziewczyny brzydko się ubierają, wręcz są zaniedbane. Zawsze w klapkach plażowych, jeansy i powyciągane podkoszulki. Sukienki i buty na wyższym obcasie to praktycznie nie tylko rzadkość, ale widok jakiego się tu nie uświadczy. Mężczyźni o zgrozo, w większości mało pociągający. Nie poznałam innej klasy społecznej niż tej tutejszej więc trudno mi coś więcej powiedzieć.

I tak szokiem dla mnie był pokaz pary argentyńskiej podczas milongi w Soho Tango. On ubrany w jeansy, i marynarkę skórzaną z pod, której wylewały się hektolitry potu, a na głowie...no cóż chusta.
1. http://www.youtube.com/watch?v=wIwqFhwh7lo
2. http://www.youtube.com/watch?v=wIwqFhwh7lo
3. http://www.youtube.com/watch?v=9qdeXdciSx8

To chyba jednak była moja jedna z najlepszych milong, może dlatego że z każdym dniem mam większą swobodę w tangu, nie wiem. Czas pokarze. Tańczyłam z Argentyńczykami, ale trafiłam też na Francuza, Brazylijczyka, a nawet Koreańczyka. Z tym bym się nie dogadała nawet gdybym była z kraju anglojęzycznego. Ich akcent koreański w angielskich słówkach brzmi jak zupełnie inny język. Ponieważ od miesiąca pojawiam się na milongach, powoli wszyscy zaczynają się przyzwyczajać i nie traktować jak kogoś chwilowego. Próbują zagadywać, wyciągać do salsy podczas kortin, czy uczyć cumbi.

Tylko jeden bufon z całego towarzystwa mnie drażni. Mieliśmy nie-przyjemność poznać się tydzień temu w Canning. Już wtedy próbował zagadać. Może nic bym do niego nie miała, ale od razu na na dzień dobry przywitał mnie słowami:
- Mój brat jest Mistrzem Świata w Tango de salon z 2007 czy 2008 roku.
Nie wiem co chciał mi dać do zrozumienia, że on też jest świetnym tancerzem? Wtedy się o tym nie przekonałam, działał mi już wtedy na nerwy. Widzieliśmy się wiele razy na milongach, ostatni raz w Sunderland. I pech chce że wczoraj zaszedł mnie od przysłowiowego tyłu i zaskoczona zamiast odmówić dałam się omamić. Tańczyłam z nim i byłam wkurwiona, drażnił mnie nawet zapach jego perfum. Dziewczyny go chyba lubią, zadbany, elegancki, wypachniony, tańczy nawet salsę podczas kortin. Mi od początku zaszedł za skórę i nie mogę się przełamać. Zresztą partnerów tu tyle że jak się jednego spławi to nic się nie stanie.
Pech chce że pewnie w sobotę znów w Sunderland go spotkam, dobrze że nigdy tam sama nie jestem.

Najbardziej utkwiły mi dziś pytania "liderów" czyli prowadzących czyli partnerów, z którymi przepadło mi się "męczyć". Czemu męczyć? Bo niestety muszę tańczyć z wszystkimi dla praktyki, a nie z tymi co mi się podobają lub tylko z tymi, z którymi dobrze się mi tańczy. Kiedyś będę mogła wreszcie wybrzydzać, teraz się uczę i długo się jeszcze pomęczę. Gdybym mogła odmawiać (mogę, ale co mi to da?) to bym wczoraj przesiedziała całą milongę.

Wracając do pytań. Standardowo:
- Jak masz na imię? Skąd jesteś? Jak długo zostaniesz?
Tak rozpoczyna się znajomość z każdym nowo poznanym milongowym partnerem.
Pytania wykraczające poza pulę pytań:
- A w Polsce mówi się po angielsku?
- Gdzie się uczyłaś tanga?
- W Polsce tańczy się tango?? - przy czym robią wielkie oczy.
- Jak znalazłaś Argentynę?
To jedna z pula pytań. Są też inne, ale znów ktoś mi zarzuci przechwalstwo. Jedno jest miłe dla Polski tańczącej.
- Czy wszyscy w Polsce tak ładnie i dobrze tańczą?

I tak zakończyłam wieczór z masa pytań i odpowiedzi i...
http://www.youtube.com/watch?v=1ZjTuaK0prA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz