niedziela, 28 marca 2010

Dzień czterdziesty pierwszy, 27 marca. Najdłużasza milo (link).

"W każdym ziarnku ryżu jest kropelka potu"

Sobota, niby zwykły dzień jak co dzień, a jednak nie... . Wizyta u kosmetyczki zaowocowała lepszym nastrojem i wyglądem;
- Jaka ona śmieszna - mówi kosmetyczka o mnie - Czy ona zawsze się tak śmieje?
- Nie, nie tylko jak ją coś boli.
- No to będzie ją bolało. Musimy pozbyć się włosków z noska, bo jeszcze dziś wieczorem jak będzie tańczyć kogoś podrapie, hahaha.

A miało być normalnie, regulacja brwi i po sprawie. Kosmetyczka była dość konkretną argentyńską kobieta. Nie zastanawiała się czy boli czy nie tylko rwała. Na śniadanie zjadłam najlepsze jak do tej pory empaniadas, czyli specyficzne pierogi pieczone w piecu z farszem jaki sobie zażyczymy.
Powrót do Buenos był nudny, lecz w miarę szybki. Pochłaniałam słówka hiszpańskie i obserwowałam ludzi. Co chwila zmieniali się towarzysze podróży z mojego siedzenia. W końcu siadła matka z dwiema córkami, które radośnie śpiewały całą drogę.

Dziś rozpoczęłam moją drugą pracę czyli prowadzę lekcje grupowe z tanga de salon z moim nauczycielem. Ciężko prowadzi się zajęcia w dwóch językach, po angielsku i po hiszpańsku, gdyż trzeba więcej mówić. Niestety mam problem z tłumaczeniem Argentyńczykom jak mają wykonać ćwiczenia, gdyż język jest barierą. Zatem pokazuję im jak dzieciom, a dzieci zawsze powtarzają. Obok Argentyńczyków pojawili się dziś Kanadyjczycy i Niemcy. Cóż mogę rzec. Berlin zaraz po Buenos ma najlepsze chyba tango. Niemcy przyjeżdżają tutaj uczyć się u ojców tanga, a tu jakaś Polka ich uczy. No cóż to że Polka nie oznacza że gorsza.

Milo w Sunderland dziś mnie bawiła najbardziej, może dlatego też że trochę Quillmesów w dwójkę wciągnęliśmy, ale przyszła pora by wreszcie się napić ichszego wyrobu. Nie przepuściliśmy żadnej milongi, bawiąc się przy tym na całego, śmiejąc od ucha do ucha. Dla mnie tango może być melancholijne, romantyczne, spokojne, a milonga żywa, zabawna, "biesiadna". Dziś towarzyszyła nam na milo trójka sympatycznych Polaków z Krakowa, którzy bawili się równie dobrze. Zauważyłam że im więcej On wypije tym bardziej szaleje i tym bardziej muszę stać "twardo na ziemi". Problem z tymi dobrymi czy najlepszymi tancerzami jest w tym że jak wypiją to szaleją i dają radę, gorzej z tymi gorszymi od nich partnerkami, które im towarzyszą. Ale najbardziej rozbawił mnie Abel. Abel to jeden ze stałych bywalców wszystkich milong. Zawsze jest i zawsze muszę z nim tańczyć, bo nie wypada odmówić skoro jest miły i sympatyczny. Chyba Indianin, ale strasznie nakręcony. Zawsze nawija do mnie po hiszpańsku opowiadając jakaś historię, której oczywiście nie rozumiem. Nauczyłam się jednak że zawsze należy się uśmiechać i przytakiwać jak Argentyńczycy z pasją w glosie coś opowiadają. Wtedy jest im bardzo miło, ale trzeba przyznać że jak się trafi na porządnych Argentyńczyków to są to wspaniali ludzie. I tak Abel o 3 rano opowiadał mi jakąś baaaaaaaaardzo śmieszną historię, bo śmiał się przy tym. Na koniec tandy spytał czy idę do La Viruty bo tam o 4 zaczyna się najlepsza impreza i trwa do 7. Nie miałam za dużo do gadania:
- Idziesz dziś do La Viruty, zawiozę Was. Musisz tam choć raz pójść o 4 rano, gdy pozostają i schodzą się najlepsi, którzy nie mają dość.

Profesorek od tanga miał rację. O 4 rano weszliśmy tylko My Polacy do La Viruty. Impreza wyglądała jakby dopiero się rozkręcała i jakby była 24:00 dopiero. Oczywiście kogo spotkałam?? Abel'a, o masakro. To nic że już dziś jedną tandę z nim tańczyłam, ale w innym miejscu. No cóż. W La Viruta spotkałam wiele znajomych mi już twarzy. Wszyscy ze mną się już witają, ściskają, całują, pytają co u mnie, jak nauka języka, jak pobyt. To jest tak zwana stała ekipa z tych najbardziej znanych milo.

Tak czy siak o 7 rano milo kończy się wspólnym śniadaniem. To jest niesamowite jak Ci ludzie potrafią się zżyć. Przy Cumbi niektórzy tak szaleli że o mało co głową sufitu nie rozbili. Argentyńczycy mają w krwi taniec. Tańczą wszędzie i wszystko, i do tego śpiewają lub śpiewają i do tego tańczą. Bardzo muzykalny naród, ja czuję się w śród nich jak ryba w wodzie. Milonga, śniadanie, wspólne tańce to za mało trzeba jeszcze poplotkować na zewnątrz. I taaaaaaaaaaka wielka grupka ustawiła się pod La Viruta. o 7 rano w sobotę i niedziele na ulicach są tłumy podążające na spoczynek.
Ja dziś jednak już nie złożyłam swych obolałych członków do łóżka, zjadłam o 8 jak Bóg przykazał śniadanie i o 11:30 byłam już na mieście. I tak od 9 rano w sobotę do teraz a jest już prawie północ w niedzielę nie zmrużyłam oka. To była najdłuższa i najlepsza milo podczas pobytu w Buenos.


Postanowiłam nauczyć się Cumbi i przywieźć ją do Wawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz