poniedziałek, 7 marca 2011

Dzień trzysta pięćdziesiąty czwarty, 6 marzec 2011. I magia wróciła.

"Wszystko co piękne dojrzewa powoli"

28 lutego dzieciaki zasiadły w ławkach szkolnych a już tydzień później znów wakacje. I jak tu nie kochać Argentyny? Argentyńczycy uwielbiają świętować z każdej okazji, tym razem z okazji końca karnawału czyli 4 dni laby, a za dwa tygodni kolejny długi weekend, 4-ro dniowy. I gdy tak spacerowaliśmy uliczkami Buenos Aires natrafiliśmy na okolice, którymi przechadzał się w swoich czasach Wielki Carlos Gardel. Po raz pierwszy spacerowałam tam rok temu, wtedy Buenos Aires było dla mnie magią, i ta magia wróciła dziś. Wąskie brukowane uliczki, niskie kolorowe domki z, których spogląda na Nas Carlos, cisza i spokój. Co kilka metrów napotykaliśmy sklepik z butami do tanga, to rusz ze strojami tangowymi, to mały przydrożny bar, z "leniwą" obsługą, i leniwie spoglądających na przechodniów klientów owych barów. Świat zupełnie inny niż dotąd mi znany, świat południowy. Patrzyłam na Moje Buenos Aires źrenicami szerokim jak wtedy, jak za pierwszym razem gdy się zakochałam, a ukradkiem spoglądałam na Miłość Mojego życia, i Naszą Fiorę. I tak rodzina w komplecie wędrowała przed siebie, z głową pełną marzeń. Tęsknota zawsze w nas siedzi, bo starych drzew się nie przesadza. Tęskni się za kotletem schabowym z kapustą i ziemniakami, za świeżymi ziemniaczkami z koperkiem, za czekolada Wedla, za batonikami Prince Polo, za śniegiem za oknem w święta, za bliskością ukochanych gór, za bliskością morza, nawet za jego zimnymi wodami,za szusowaniem na stokach, za spokojem wsi, za bezpieczeństwem którego tutaj nie ma, za bezpiecznym podróżowaniem pociągiem, nawet za kulturą picia piFka w pubach w piwnicach, za jedzeniem kebaba na ulicy, za polskim śniadaniem czyli jajecznicą na maśle, za borówkami ze śmietanką, za parkami, i...i za ludźmi na ulicach, za polskim zapachem, za tym w czym się wychowałam i dorastałam. Ale trzeba patrzeć w przyszłość a nie w przeszłość, skoro dokonało się takich wyborów trzeb kreować swoje życie, a nie żyć tym co było. Nigdzie nie podają takiego dulce de leche jak tutaj, ani parilli, ani najlepszych lodów świata czyli od Freddo!!! palmy, papugi, i UPAŁ prawie caly rok, i jjedne z najwyższych gór, i dwa oceany, i Patagonia!!! i cuda natury.
Moje życie teraz to On, Tango i ...Ono.
Chyba tak musiało być, dawno w gwiazdach to było zapisane, że Ja Polka i On Bułgar spotkali się w kraju tanga i piłki nożnej :).
I nic nie jest ważne tylko...Tylko mnie kochaj.

Dzień trzysta pięćdziesiąty trzeci, 5 marzec 2011. Pstryk i ciemno :)

"Nie lekceważ diabła. Ktoś go po coś stworzył"

A miało być zwyczajnie jak w każdy piątkowy wieczór, czyli My i Nasi przyjaciele. Ja i mój Lenovo, Niko i jego nowiutka, wypasiona Toshiba, Fiore i jej HP. I zaczęło się normalnie, zwyczajowo.

- Marta!!! - rozbrzmiał przeraźliwy wrzask.
Lecę w te pędy z balkonu, gubię pranie po drodze, wpadam a tu...ciemno !!!
- Martita, co znów zrobiłaś że jest ciemno w całym mieszkaniu? - pyta wystraszona Fiore.
- Ja? i znów ja? tym razem nic.
W domu było przeraźliwie ciemno, z sypialni dobiegało przeszywające skórę chrapanie Nikiego.
- Tato, tato jest ciemno!!!
I tata przewrócił się na drugi bok by przychrapać na drugie uszko. Spojrzałyśmy przez okno i ku naszemu nie zdziwieniu mrok w całej okolicy. Nie tylko Firoe, ale i nasze nietoperze były przerażone i przestały nagminnie atakować parapet, okno i kwiaty naszej sypialni.
- Tato, co do czego to doszło że dzisiejsze dzieciaki nie potrafią się już bawić przysłowiowymi palcami. Całe szczęście że laptopy mają baterie na kilka godzin.
- Teraz już wiem czemu dziesiątki lat temu rodziny były tak liczne - stwierdza Niko
- Czemu?
- A co można robić kiedy jest ciemno?

I poszliśmy to sprawdzić...zwiększyć liczebność.

piątek, 4 marca 2011

Dzień trzysta pięćdziesiąty drugi, 4 marzec 2011. Demonstracje.

"Nauka robi się naprawdę interesująca dopiero tam gdzie się kończy"

Dzień jak co dzień. Miało być prawie normalnie, jak to codziennie bywa, piszę prawie,bo odkąd pojawiłam się na tym Bożym świecie nic nie jest normalne, a jeszcze mniej normalne od chwili kiedy się pojawiłam w Moim Buenos. I dziś tak prawie normalnie miało być. Miało być kilka godzin w pracy, potem 3h tańca i romantyczny prawie normalny wieczór. Tym bardziej że wa dni temu Mój Ukochana Połówka wręczyła mi bukiet 12 krwisto czerwonych róż na, które spoglądamy co wieczór. Z jakiej okazji? Z żadnej, z tak zwanej miłości. Siedziałam w biurze na skrzyżowaniu Lavalle i Suipach, czyli pod samym obeliskiem, "świętym" miejscem Argentyńczyków.Okna otwarte, wiatrak szumiał przyjaźnie i ochoczo. Nagle jak każdego dnia rozbrzmiały bębny, krzyki, tupot wielkich stóp na najszerszej ulicy świata czyli Avenida 9 de Julio i tu rozpoczyna się cała akcja demonstracyjna. Wszystko byłoby normalnie gdyby nagle nie dotarły do Nas odgłosy strzałów. Po raz pierwszy byłam świadkiem demonstracji właśnie tutaj w Buenos Aires. Czemu i kto agituje, demonstruje? Biedota, nieroby, głupota, prymitywizm. Politycy płacą biedocie marne grosze by ci demons...no comments. Ten kraj nie ma szans nigdy podnieść się i wyjść na prostą, mentalność ludu na to nie pozwala. Całe życie spędziłam w spokoju, bez wojen, demonstarcji, walk ulicznych, a teraz sama się w to pakuję, a wszystko przez Tango a teraz i przez Niego. Jak tu żyć i czy jednak tu żyć?