niedziela, 28 marca 2010

Dzień czterdziesty, 26 marca. Pierwsza argentyńska praca.

"Dojrzały owoc spada sam, ale sam nie wpadnie do ust"


Dziś jak zazwyczaj wstałam prawą nogą. Może w jakiejś euforii nie jestem, ale da się żyć. Zaraz po balecie rozpoczęłam pierwszy dzień mojej pierwszej argentyńskiej pracy. Dorywcza, bo dorywcza, ale zawsze kwalifikacje w przód. Pracuję u pewnego jegomościa, no właśnie kim on jest? Matka Polka, Ojciec Austriak z Wiednia, mieszkali w USA a obecnie mieszkają z rodziną w Buenos. Wieeeeeeeeeeelki jak wszystko w Buenos, ma chyba ponad 2m. Ściana biura, w którym pracuję jest cała wylepiona dziecięcymi rysunkami. Porozumiewamy się tylko po angielsku, ale też stara się do mnie mówić po hiszpańsku. Porozumiewamy się po angielsku. Jak tak dalej pójdzie to ja po pobycie tu zacznę udzielać korepetycji z angielskiego, ale cieszę się z tego wyjazdu podwójnie, bo uczę się mojego tanga i angielskiego . Jak to jest że nagle człowiek skazany tylko na siebie przełamuje bariery i opory. Kiedyś w Wawie nie chciałam chodzić na milo sama, dziś już ten problem zniknął.
Na czym polega moja praca?? Na obróbce zdjęć w photoshop'ie.
W mieszkaniu mierzącym z 200m² oprócz mnie są jeszcze: opiekunka apartamentu a raczej taka parwa reka z tego co zrozumiałam, służąca, oraz Mario robotnik. Do mojego lokum przychodzi dwa razy w tygodniu Eva i sprząta, wymienia mi ręczniki i pościel. Dziś strzeliło mi ramiączko u sukienki i gdy poprosiłam o igłę z nitką, od razy opiekunka tutejszej „rezydencji” złapała za sukienkę i sama zaczęła przyszywać. Strasznie uśmiechnięta, pogodna i w dodatku z podstawami angielskiego więc też idzie się dogadać. Mój pracodawca nigdy nie był w Polsce i nie zna polskiego. Jego hobby jest kolekcjonowanie wszystkiego co tyczy się "Polskiej" II Wojny Światowej. Ja to zawsze przyciągam lub trafiam na „dziwnych” ludzi. Moim zadaniem jest skanowanie, obróbka tych zdjęć programem graficznym, oraz nakładanie na każde zdjęcie wather mark czyli znaku wodnego z jego nazwiskiem. Dziś zobaczyłam jak wyglądała przedwojenna Warszawa.
Po co mi praca? Żeby jak najmniej myśleć, bo wtedy tęsknię, żeby cały czas cos robić, żeby być wśród ludzi, a nie wiecznie samej. Uwielbiam mieć każda chwilę zajętą wtedy jestem pozbierana, wszędzie zdążam i wszystko mi wychodzi. Jestem szczęśliwa i nie tęsknię gdy tańczę, dlatego coraz więcej zajęć dokładam.

Wieczorem popędziłam do Merlo, na jeden dzień do Giseli. Pociągi już mnie nie dziwią.
- Lody, lody, dobre lody - krzyczał jeden z pociągowych sprzedawców.
- Oryginalne płyty z dobrą popularną muzyką - wrzeszczał drugi. Może i oryginalne, tzn. zoryginalny zespół grany, tylko że płyty nie za bardzo oryginalne, lecz przegrywane.
Ale trzeci był najlepszy. Wziął się na sposób. Chodzi z magnetofgonem i na cały regulator puszcza muzę. Ale pasażerowie się nie dziwią. Nie przeszkadza im to, mi też nie. Siedziała koło mnie kobieta, która usiłowała usłyszeć osobę po drugiej stronie. Mimo że "muzyk" ja zagłuszał, nie robiła z tego problemu, tylko wrzeszczała głośniej niż cała reszta. W pociągu można kupić słodycze, LODY !!! (mają Argentyńczycy najlepsze lody jakie jadłam)napoje, piwo, płyty z muzyką, portfele, krzyżówki, i całą resztę. O tej porze dnia pociąg jest prawie pusty, wszystkie miejsca zajęte, ale też wszyscy siedzą. I tak do tego też już przywykłam. Nic mnie tu nie dziwi, wszystko jest dla mnie normalne, a przecież Polska jest inna, a może dlatego ze od lat sobie podróżuję i znam już takie klimaty.
W Argentynie fascynują mnie kioski ze słodyczami, piciem i etc. Wybór słodyczy jest tu taaaaaaaaaaaki wielki jak wszystko w tym kraju., Potrafię 20 min stać i wybierać, batoniki, czekoladki, pomadki i wyjść z niczym, bo za duży wybór i nigdy nie wiem czego chcę.

Do Merlo dojechał około 20:00.
- Czujesz ten smród w aucie? - pyta Gisela
- Czuję, okropnie wali.
- To mój kuzyn, zwymiotował tak że na przednie siedzenie poszło, ale byłam wyczyścić auto w środku.
Poczułam że kuzyn zwymiotował na przednie siedzenie, bo było mokre, a moja ręka śmierdziała. Na koniec Gisela spryskała wnętrze auta perfumami co dało podwójną, a nawet potrójną siłę smrodu. Przeżyłyśmy, jutro będzie lepiej.
Czas minął nam na babskim plotkowaniu przy spaghetti. Diego gdzieś biegał po mieście przygotowując się na jutrzejszy wypad na ryby, a my zostaniemy same i damy szusa do kosmetyczki zrobić się na Bóstwo.
Odwiedziłyśmy też rodziców Diego, i jak zawsze ojciec mnie wyściskał, wycałował, nagadał się jak do obrazu, a ja czyli obraz ani razu. Gdy Gisela i Diego pichcili coś w swojej sypialni ja grałam w moja ulubioną grę Mahjong :)

Coraz częściej myślę o Nepalu o znajomych moich, którzy w październiku jadą. Moje marzenia zatrzymam na Tybet i Nową Zelandię, zresztą Buenos Aires to mój ostatni samotny wyjazd, ale potrzebowałam tego by odnaleźć siebie i odnalazłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz