czwartek, 18 lutego 2010

Dzień trzeci. Uciec jak najdalej.

Zdjęcia:
http://picasaweb.google.pl/Martahari13/DzienTrzeciUciecJakNajdalej?feat=directlink

Padam na pysk. I taką treść powinna zawierać dzisiejsza notka. Nogi bym sobie ze zmęczenia odrąbała, a głowę blisko ramion odcięła tak mnie boli. Nie mam nawet ochoty tanga słuchać, bo i od niego mi łeb zaraz eksploduje. Olivier Shanti sobie smęci, za oknem znów cykady brzęczą a mnie pieprzone komary znów tną. No i właśnie od tego zaczniemy.
Wstałam jak zazwyczaj prawą nogą, oj żeby mi ktoś nie zarzucił że wielka aferę czynię ze zmęczenia, ale jak tego nie czynić skoro zmęczona jestem nic nie robiąc tylko chodząc po Buenos i słuchając dźwięków miasta. Kontynuując, wstałam. I tym razem się wycwaniłam, żeby Pilar mnie nie poganiała, zamiast się najpierw z nią przywitać wpadłam do łazienki gdzie przesiedziałam 45min, a kolejne minuty w pokoju szykując się na kolejny dzień obchodów i rozeznania w stolicy. Jak tylko uchyliłam drzwi zobaczyłam za nimi Pilar stukająca obcasami w parkiet. Ech mogłaby flamenco postukiwać, ale cóż widocznie nie było jej pisane. Niestety Pilar nie może zrozumieć że szkoły tanga nie działają od 9 rano tylko co najwyżej od 14:00. Dziś Buenos topiło się w około 30˚C. Słońce rozświetlało ulice i oślepiało przechodniów.
Szkoła DNI wywołała we mnie najprzyjemniejsze odczucia. Tak sobie wyobrażałam miejsce gdzie chciałabym uczyć się tanga. Na pierwszy rzut oka zaniedbane, bezład, papiery na biurku porozwalane, czerwono  ale to tylko pozory. Drzwi otworzył nam jeden z mistrzów, który akurat miał trening. Powiedział Nam Hola, i zniknął. I tak przesiedziałyśmy 15 min, w spokoju, bez nerwów, czytając ogłoszenia, ucząc mnie wciąż hiszpańskiego. Znalazłam nawet ulotkę gdzie można znaleźć partnera do tańca lub samemu dać ogłoszenie. Hmm... ciekawe nie powiem. Jedna lekcja w większość szkół kosztuje 20 pesos, przy 10 lekcjach koszt wynosi 150 pesos.

Dziś Buenos mnie przeraziło, nie wiem jak wiele Polek samych tu przyjeżdża, ale ja jestem przerażona poruszaniem się w tym ogromnym mieście. Potem udałyśmy się do Akademia National del Tango, ale tak jak się spodziewałam była zamknięta. Do Cafe Tortoni nie udało nam się wejść na kawę gdyż kolejka oczekujących na wolny stolik ciągnęła się ąz na ulicę. Ale co się dziwić dość że było południe to jeszcze chciałyśmy dostać się do najsłynniejszej Cafe w Buenos Aires. Bywali tu właśnie m.in. Carlos Gardel. Buenos dziś mnie zmęczyło, miasto zwane inaczej Paryżem Argentyny huczało głośno i nieznośnie. To miasto żyje 24h na dobę, a w dzień nigdy nie ustaje hałas. Tu da się żyć, ale z dala od ulic. To Buenos dzisiejsze to wieżowce, markety, sklepy, tłumy ludzi, masy samochodów. Moje Buenos to typowy styl południowy, niska zabudowa, cisza, spokój, masa zieleni(zdj.u góry).Dziś zakochałam się w tym mieście, ale i znienawidziłam za ten wrzask. Czy można się nie dziwić temu hałasowi?? Skoro jedna z ulic ma 4 pasy a każdy pas po kolejnych 7?? razem 28 pasów. I każdy z pasów włączony w ruch. Niestety dzisiejszy ból głowy spowodowany głosem miasta nie pozwolił mi czerpać przyjemności ze zwiedzania i z czerpania wiedzy na temat Buenos. Nawet nie pamiętam nazwy największej właśnie ulicy. Najzabawniejszy jest widok monumentalnego obelisku stojącego na środku ulicy, widać go prawie z każdej strony, jest jak Pałac Kultury w Warszawie. Gdy się zgubisz wystarczy spytać o obelisk i każdy wskaże ci drogę. Dziś obelisk nas prześladował, widziałyśmy go z każdej strony a przy tym miałyśmy masę śmiechu. Odkryłam za to fantastyczny zawód, wyprowadzasz psów. A gdzie dziś trafiłam?? Po drodze mijałyśmy co chwila sklep z butami do tanga, z dziesiątakami modeli i kolorów. Ceny od 200 pesos w wzwyż. Czy gorsze od Comme il fault?? Nie sądzę, z tego co Argentyńczycy mówili to firma nastawiona na turystów, z wysokimi cenami. Fakt że jak weszłyśmy do Camme il faut nie było ani pół Argentyńczyka. Przymierzyłam kilka par, ale niestety jak same sprzedawczynie stwierdziły jestem dużo wyższa od Argentynek i 9 cm obcasy to już mi daje 180cm, a z takim wzrostem trudno o partnera.Ale ja się nie poddaję, mogłam zamówić niższe, ale po co skoro tutaj jest raj obuwniczy.
Odwiedziliśmy dzielnicę gdzie wychowywał się Carlos Gardel.
- Miał najpiękniejszy głos dlatego uważany był za najlepszego? - spytałam
- Czy najpiękniejszy, chyba nie, ale Argentyńczycy lubili i lubią jego tanga.
Centrum handlowe Abasto jest w centrum dzielnicy Almagro. Zanim Abasto stało się centrum handlowym sprzedawano tam warzywa. I tu właśnie chyba tkwi fenomen Gardel’a, że jego duch krąży po uliczkach i tym co kochają tango zawsze pomoże. I tak udało mi się nabyć pierwsze Argentyńskie buty z Buenos. Dlaczego pierwsze?? Bo marzę o czerwonych jeszcze, czarnych, zielonych, niebieskich, srebrnych, złotych i ech… . Znów się Rozmarzyłam. A obsługa?? Skaczą koło człowieka jak pchełki. Zależy im żeby sprzedać towar a nie by zalegał na półkach. Mam nadzieję że buty od Lolo Gerard pomogą w nauce . Sprzedawczyni była taka jaką sobie wyobrażałam. Kobieta koło 50, zadbana, tańcząca tango, z niskim zachrypniętym głosem. Zobaczyła moją stopę i od razu stwierdziła, które buty na moją nogę na 100% nie pasują, a które będą leżeć jak ulał i o słusznej wysokości obcasa 6cm!!! Miękka skórka, buty w których można chodzić po ulicy podobnie jak te z comme il faut i tak samo jak one obcierające. Czy są wygodne?? Zobaczymy w sobotę . Akurat nowe buty, La Boca i słynne Caminito tak należy rozpocząć tango w Buenos. W Buenos są ulice, na których jest sklep za sklepem z ubraniami i butami do tanga. Do koloru do wyboru. Jeśli kobieta kupi złote buty w prążki to i dla jej partnera dobiorą podobne, a jak nie to zrobią. I tak po udanych zakupach ruszyliśmy po sukienkę. Doznałam oczopląsu. Dziesiątki sukienek w większości na pokazy, spodni w różnych fasonach, koszulek na ramiączkach, spódnic, i wszystko szyte na miarę. Po wejściu do sklepu najpierw przywitały Nas wieszaki z ubraniami, a zaraz za nimi krawcy tnący piękne materiały na stroje na zamówienie. Od razu podbiegł do Mnie mistrz krawiecki i zaczął mierzyć, ale ja już sobie kilka sukni upatrzyłam, i nie omieszkam je nabyć za jakiś czas może. To trzeba widzieć tego się nie da opisać.
Po przeżyciach związanych z zakupami udaliśmy się do El Ateneo. El Ateneo Grand Splendid to jedna z najbardziej znanych księgarni w Buenos Aires. Budynek jest usytuowany na 1860 Santa Fe Avenue w Barrio Norte. Budynek został zaprojektowany przez architektów Peró and Torres Armengol dla przedsiębiorcy Max Glücksman (1875-1946)i otwarty jako teatr "Teatro Gran Splendid" w maju 1919. Pod koniec lat dwudziestych został przekształcony w kino a w 2000r w księgarnię.W El Ateneo występowali tacy artyści jak: Carlos Gardel, Francisco Canaro, Roberto Firpo i Ignacio Corsini(opracowane przy pomocy Wikipedii).

A potem to już nie wiem jak doszłam do Tango Cool i Villa Malcolm, bo nogi i głowa odmawiały mi posłuszeństwa. Pamiętam tylko wizytę w szkole La Viruta, bo akurat była lekcja i zaproszono mnie do udziału w niej a potem na milongę na 00:00. No i właśnie wybaczcie, ale dziś nie opiszę wrażeń z pierwszej lekcji bo mam dość. Jedno mnie rozbawiło. Że tu mnilongi zaczynają się o 00:00 a u Nas wtedy się kończą. Praktyki czasem trwają od 22:30 do 2:00 hmm… . Przecież Ci ludzie też pracują, więc jak Oni rano wstają?? Ale o tym się już niebawem przekonam w czym tkwi tajemnica. We wszystkich szkołach w których byłam a byłam w 7, można znaleźć lekcje zaczynające się już w południe. Więc nikt nie może się wykręcić i powiedzieć że w pracy dłużej został, bo musiał. Jeśli nie mógł zdążyć na 17 zawsze mógł przyjść na 14. Szkół i nauczycieli jest tu w cholerę, ale tych najlepszych chyba niewielu.

- Wiesz, za 3 miesiące to i ja będę mógł uczyć. Jestem Argentyńczykiem, a dopiero dzięki tobie zaczynam poznawać tango. Nawet moja matka i mój brat prowadzą dyskusje na temat tanga.
- Teraz rozumiesz czym jest tango?? Wciąga jak trójkąt Bermudzki.
- Marta, jesteś jak typowy Argentyńczyk. Przechodzisz przez ulice na czerwonym. Szybko się uczysz.
- hahaha, Asta Luego Martin.
- Adios.

Dobranoc

4 komentarze:

  1. Hehehe nie tylko Argentyńczycy przechodzą przez ulicę na czerwonym i bawią się całymi nocami, Hiszpanie też tak mają:-)Kompletnie inna mentalność!
    A co do ubrań i butów to ehh... zazdroszczę:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Buty to tam pal licho, ale za to ciuchy!!! śliczne sukienki podkreślające figurę. Bbbosko wręcz. Tylko worek pieniędzy trzeba mieć :(.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń