niedziela, 4 grudnia 2011

Dzień sześćset pięćdziesiąty siódmy, 2 grudnia 2011. Lunch pod chmurką.

"Najtrudniejszy jest koniec miesiąca. Zwłaszcza 30 ostatnich dni"

W zwyczaju podróżniczym mam kosztowanie potraw i napojów danego kraju, obszaru czy prowincji. Największą atrakcją jest spożywanie posiłków w przydrożnych barach lub w miejscowych spelunkach, wtedy wszystko smakuje miejsko. Dziś wracając ze studia baletowego mijaliśmy kościół blisko naszego domu przed którym zbierały się tłumy, a raczej przed grillem kościelnym.
Aby wspomóc kościół wierni zorganizowali płatnego grilla domowej roboty. Ponieważ nikt z Nas nie kwapił się przygotować lunch postanowiliśmy zjeść dziś pod chmurką. Szkoda tylko iż krzesła by spocząć i spokojnie skonsumować „rarytasy”ustawiono pod murem kościoła zaraz pod cokołami na których gołębie urzędowały. I tak rozkoszowałam się bułką z kiełbasą czyli tutejszym hot-dogiem zapijanym 7up :). A na deser ciasto domowej roboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz