poniedziałek, 2 maja 2011

Dzień trzysta dziewiećdziesiąty dziewiąty, 19 kwiecień 2011. Montevideo.

"Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej"

Bardzo trudno zawsze powraca się do pisania, zwłaszcza kiedy wszystko nabiera innego kolorytu, gdy wszystko co było nowością stało się codziennością. Mój mąż zabrał całą naszą rodzinkę na wycieczkę do stolicy Urugwaju Montevideo.
Dzień rozpoczął się nadzwyczaj wcześnie, o godzinie 5 rano. Kiedy unosiliśmy się nad Naszym Buenos Aires poczułam jakbym traciła dom, a przecież to tylko weekend, to tylko parę godzin i wrócimy. Od ponad roku Buenos Aires jest miejscem gdzie buduję dom, i każdą chwilę spędzam w stolicy mojego tanga. Czasami go nie na widzę, czasami nie trawię, czasami nie znoszę, a czasami chciałabym wrócić tam skąd przybyłam, ale dziś gdy unieśliśmy się ponad Nasze Buenos zatęskniłam jak za swoim nowym domem. Spoglądałam na miasto z lotu ptaka i poczułam że chcę wrócić do tych śmieci.
Lotnisko w Montevideo wzbudziło w Nas zdziwienie, czyste, zadbane, nowoczesne.
- Czy ktoś nas odbierze? – spytałam
- Tak, ale jak znając mieszkańców Ameryki Południowej to nigdy na czas nie zdąrzaja.
I tak parę długich minut spędziliśmy w Duty Free.
- Widzisz kogoś by czekał – spytałam
- Nie, mówiłem ci że się spóźnią. Ale czekaj, czy tamten facet nie trzyma tabliczki z moim imieniem?
Trudno było to stwierdzić, o kogo chodziło. Nikolay jawił się jako Nicoloi, drugi człon nazwiska nie przypominał niczego i znajdował się na miejscu pierwszego, dopiero pierwszy człon nazwiska postawiony na drugim miejscu cokolwiek przypominał i to tylko w pierwszej części. Tak czy siak zostaliśmy cudownie przyjęci.
Droga z lotniska do hotelu wiodła najpierw wzdłuż liściastego lasu, przypominającego polskie lasy, dlatego też poczułam się dobrze i swojsko, a następnie wzdłuż wybrzeża. Kierowca okazał się równie dobrym przewodnikiem. Nasze zdziwienie było ogromne, gdy ujrzeliśmy bogate wybrzeże Montevideo, wypasione chaty – dosłownie - piękne czyste zadbane plaże.
Hotel z widokiem na rzekę la Plata. Obsługa pełna kultury, uczynna, miła, wiedząca jak dbać o klienta, brak chamstwa i prymitywizmu tak często spotykanego w Buenos. Jednak jak każde miasto i to ma swoje ciemne i niebezpieczne strony. Stare miasto nas oczarowało, i mile zaskoczyło. Kierowcy są bardzo ostrożni na przechodniów i uprzejmi. Wiele skrzyżowań nie zawiera świetlnych semaforów lecz mimo to przechodzień nie ma się czego obawiać, gdyż w większości przypadków kierowcy nie posiadają wady wzroku jak ma to miejsce w Moim Buenos .
Z chęcią się fotografują z turystami. Miło też wydaje się pieniądze w ich sklepach gdyż nie narzynając swojej woli i nie próbują sprzedać czegokolwiek. Zaskakująca jest czystość miasta. Od roku śmieci na ulicach stolicy Argentyny mnie prześladują. Argentyńczycy nie mają systemu przechowywania śmieci w wielkich kubłach jak ma to miejsce w bardziej cywilizowanych Państwach choćby takich jak Polska, lecz worki ze śmieciami wystawiają na ulice, z których odór unosi się każdego wieczoru nad miastem. Urugwajczycy są w tym temacie bardziej światowi, choć jak w każdym kraju całego świata i tu butelki, papier, pety walają się ulicami. Stare miasto jest…stare. Wąskie, jednokierunkowe uliczki, śliczna niska zabudowa, główny deptak brukowany ze straganikami na, których można kupić upominki, pamiątki, pierdółki, typowa feria jak wiele w Buenos Aires. Cisza i spokój, brak turystów, taki Kraków . Uliczki starego miasta prowadzą do portu. Po drodze zatrzymaliśmy się w czymś na styl tawerny, gdzie skonsumowałam najlepszą milanesę jaką jadłam od ponad roku, odkąd mieszkam w Argentynie.
W restauracji przywitano nas lampką szampana i wszystkimi dobrodziejstwami “domu”. A kiedy kurczak postanowił skoczyć mi na kolana i pozostawić ślad na spodniach od razu na stole pojawił się odplamiacz. Ulice spokojne, policja nie ma wiele pracy. Nowe miasto bardziej hałaśliwe lecz nie za bardzo. Mieszkańcy jakby lepiej ubrani, zadbani, cichsi. Waluta jaka tu obowiązuje to peso urugwajskie, ale że jest to stolica to można płacić także peso argentyńskie, dolary, euro i to nawet w taksówkach.
Dzień upłynął szybko, miło, ciepło i romantycznie. Nie usłyszałam dźwięków tanga mimo iż mówi się że Montevodeo jest stolicą tanga, ale tu nikt nie szaleje na jego punkcie.
Ostatnio zapytano się mnie czy w Buenos jest telewizja normalna, czy każdy ma i etc. Nie wiem czy każdy wydaje mi się że mieszkańcy slumsów nie posiadają tego rarytasu, ale j TAK w domu mamy aż 80 kanałów, a może i więcej . Montevideo nie ustępuje w tym Buenos Aires, wieczorem sprawdziłam urugwajska TV. Między dziękami chrrrrrrrrrrr i chruuuuuuuum jakie wydawał Niko próbowałam dosłyszeć dzięki dinozaurów słynnego Jurassic Park. Znalazłam też sposób na męża tzn co zrobić gdy mąż zagładza żonę i oddaje się drzemce gdy tym czasem obiecał pyszną kolację. Wystarczy bardziej odkręcić volumen by ryk tyranosaurusa dotarł do jego bębenków, a on z przerażeniem ocierał oczy. Czasem to nie skutkuje od razy, można usłyszeć:
- Kochanie, zjedz czekoladkę.
I tak tuczymy żonę.
Wszystko układało się wyśmienicie, ale jak już pisałam co złego to Buenos Aires. I tak lotnisko w Montevideo uprzejmie nas poinformowało że musimy spędzić kilka godzin w murach lotniska gdyż argentyńskie linie lotnicze Aerolinias Argentina strajkują i nie przylecą po nas. I gdyby nie inne linie lotnicze, które się ulitowały nad nami, przyjęły nas na swój pokład czekała by nas noc na lotnisku. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, zwłaszcza gdy nie jest się już samemu.
Jedna jak mówią "nie wszystko złoto co się świeci" każde miejsce ma swoje wady i zalety i tak jak długo byłam turystą w Buenos Aires tak długo byłam zakochana w tym mieście, i z Montevideo też mogłoby tak być. Moje weekendowe odczucia są bardzo pozytywne i niech takie wspomnienie pozostanie, w końcu milo się wraca gdzieś na weekend.

Maontevideo pozostanie na długo w naszej pamięci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz