piątek, 4 marca 2011

Dzień trzysta pięćdziesiąty drugi, 4 marzec 2011. Demonstracje.

"Nauka robi się naprawdę interesująca dopiero tam gdzie się kończy"

Dzień jak co dzień. Miało być prawie normalnie, jak to codziennie bywa, piszę prawie,bo odkąd pojawiłam się na tym Bożym świecie nic nie jest normalne, a jeszcze mniej normalne od chwili kiedy się pojawiłam w Moim Buenos. I dziś tak prawie normalnie miało być. Miało być kilka godzin w pracy, potem 3h tańca i romantyczny prawie normalny wieczór. Tym bardziej że wa dni temu Mój Ukochana Połówka wręczyła mi bukiet 12 krwisto czerwonych róż na, które spoglądamy co wieczór. Z jakiej okazji? Z żadnej, z tak zwanej miłości. Siedziałam w biurze na skrzyżowaniu Lavalle i Suipach, czyli pod samym obeliskiem, "świętym" miejscem Argentyńczyków.Okna otwarte, wiatrak szumiał przyjaźnie i ochoczo. Nagle jak każdego dnia rozbrzmiały bębny, krzyki, tupot wielkich stóp na najszerszej ulicy świata czyli Avenida 9 de Julio i tu rozpoczyna się cała akcja demonstracyjna. Wszystko byłoby normalnie gdyby nagle nie dotarły do Nas odgłosy strzałów. Po raz pierwszy byłam świadkiem demonstracji właśnie tutaj w Buenos Aires. Czemu i kto agituje, demonstruje? Biedota, nieroby, głupota, prymitywizm. Politycy płacą biedocie marne grosze by ci demons...no comments. Ten kraj nie ma szans nigdy podnieść się i wyjść na prostą, mentalność ludu na to nie pozwala. Całe życie spędziłam w spokoju, bez wojen, demonstarcji, walk ulicznych, a teraz sama się w to pakuję, a wszystko przez Tango a teraz i przez Niego. Jak tu żyć i czy jednak tu żyć?

1 komentarz:

  1. hmmm...czasami zastanawiam sie,ze tak czesto wspominasz, myslisz o tym czy to jest kraj dla Ciebie...chyba poprostu tesknota ;-)
    ahhh.....myslalem, ze przyjedziesz do Polski w lutym:-(....nie odpowiedzialas niestety:-)
    Pozdrowionka
    Bogdan

    OdpowiedzUsuń